[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niechęć bez żadnego wyraznego powodu; podobnie zmysły Lottie ostrzegały ją przed czymś
odrażającym w psychice Gibba Burnwooda, choć wiedziała, że nikt poza nią niczego podobnego
nie odczuwał. Teraz, po ostatniej rozmowie z Matem, zrozumiała przyczynę swojej niechęci.
Był złym człowiekiem, który wychował syna według własnego, spaczonego kodeksu
postępowania, opartego na bigoterii i przemocy.
- Przepraszam, ale chciałabym się ubrać. - Starała się mówić spokojnym głosem, wiedząc, że
Gibb ze swoim instynktem myśliwego natychmiast wyczuje jej strach.
- Po co? Zawsze byłaś dumna ze swojego ciała. W każdym razie przed moim synem pyszniłaś
się nim przez lata. Był chory z pożądania. Dlaczego nagle udajesz skromną?
- Nie wiem, o co ci chodzi, ale nie podoba mi się to wszystko. Zapewniam cię, że Mattowi
też by się nie podobało. - Wiem lepiej, co dobre dla Matta.
- Zrobić z niego mordercę? To uważasz za najlepsze dla własnego syna? To ma być miłość?
Uderzył ją mocno w twarz. Zatoczyła się na umywalkę i złapała za zimną porcelanową miskę,
by się uchronić przed upadkiem. Zciany łazienki zachwiały się, błyski zieleni przecięły
zapadającą zasłonę czerni. Parę sekund pózniej poczuła ból. Jej mózg znów zaczął pracować.
- Ty dziwko! Kim ty jesteś, żeby mi udzielać świętoszkowatych pouczeń?!
- Chwycił ją za ramię i zmusił, by uklękła.
- Proszę, nie - szepnęła. - Cokolwiek ... - Wiedziała jednak, że na nic nie zda się błaganie,
zamknęła więc oczy i zaczęła się modlić po raz pierwszy w życiu. Modliła się o łaskę utraty
przytomności.
Gibb złapał pełną garść jej mokrych włosów i zadarł głowę do góry. Ból, jaki jej zadał, i
upokorzenie były zbyt silne, żeby mogła zemdleć.
Matt, stosując się do wskazówek Gibba, znalazł zatłoczony, nowocześnie urządzony sklep,
gdzie kasjerzy i klienci zbyt byli zabsorbowani, żeby zwracać uwagę na kogokolwiek. W
samoobsługowym barze napełnił kawą trzy plastikowe filiżanki i wziął przy kasie pół tuzina
pączków. Nikt na niego nawet nie spojrzał.
Tata zawsze ma rację, pomyślał.
Otworzył kluczem drzwi motelowego pokoju, który zajmowali z Lottie.
- Tata? Cześć - powiedział, zauważywszy Gibba siedzącego na jedynym znajdującym się w
pomieszczeniu krześle. Nie spodziewałem się ciebie tutaj. Dokładnie, jak mówiłeś ... - Nagle
krzyknął i upuścił papierową torbę, którą przyniósł.
Plastikowe filiżanki wypadły, parząca kawa rozprysła się na jego spodniach, ale on nie czuł
tego.
- Zamknij drzwi, synu.
Matt patrzył, zdjęty grozą, na łóżko, w którym leżała Lottie - naga, rozkrzyżowana, martwa.
Otwarte oczy zastygły w wyrazie przerażenia. Miała podcięte gardło. Musiało to stać się
niedawno, bo z rany wciąż powoli sączyła się krew; prześcieradło było jasnoczerwone. Krew z
przeciętej arterii trysnęła również na ścianę za łóżkiem, ochlapując kiepski obrazek
przedstawiający dereń w rozkwicie.
Gibb podniósł się, obszedł sparaliżowanego zgrozą syna i cicho zamknął drzwi. Jedna
filiżanka z kawą pozostała nietknięta. Podniósł ją z podłogi, odemknął pokryweczkę i pociągnął
łyczek. .
Matt ruszył chwiejnie naprzód i rzuciłby się na ciało Lottie, gdyby Gibb go nie złapał.
- Nie było innej rady, synu - oświadczył łagodnym, spokojnym tonem. - Sam wiesz. Z zimną
krwią zabiła męża. Oskarżyła go o gwałt i zastrzeliła we śnie. Jakiż to przykład dla innych
kobiet? Czy chcemy, aby nasze kobiety powzięły przekonanie, że mają prawo zabijać mężów,
gdy ci egzekwują należne im małżeńskie prawa, mężów sprawujących daną im przez Boga
władzę nad nimi? Brotherhood już dawno ją naznaczyło, jednak z szacunku dla ciebie przełożyli
wykonanie wyroku. W gruncie rzeczy oddałem jej przysługę. Działałem szybko i byłem
miłosierny. Umarła robiąc to, co najbardziej lubiła.
Matt popatrzył na ojca oczami pustymi jak oczy Lottie.
- To prawda, synu. Umarła pode mną. Wypróbowałem ją. Jak szatan naszego Pana na
pustyni. Ale w przeciwieństwie do Jezusa zawiodła. - Spojrzał na ciało.
Matt się nie odzywał. Oprócz okrzyku wywołanego szokiem na widok martwej Lottie nie
wydał żadnego dzwięku.
- Wijąc się i błagając jak prawdziwa rozpustnica, rozchyliła dla mnie nogi. Zwiodła mnie na
pokuszenie, tak jak wiodła na pokuszenie ciebie przez całe lata, i zgrzeszyłem. Możesz jeszcze
zobaczyć moje nasienie, zmieszane z twoim. Tylko prawdziwa dziwka zdolna jest popełnić czyn
tak odrażający.
Matt patrzył nieruchomo na obscenicznie rozciągnięte ciało. Gibb położył mu rękę na
ramieniu.
- Piekło ją spłodziło, synu. To nierządnica z piekła rodem.
Gdybym jej nie powstrzymał, dalej rozniecałaby pożądanie w mężczyznach, a ciebie
znieprawiała. Nie mogłem na to pozwolić.
- Ale ... - Matt przełknął ślinę.
- Pomyśl o swoim synu. Twój syn będzie z nami. Jego też by splugawiła.
- Ona ... nie. Była dobra.
- Matt, mylisz się. Wiem, jak trudno ci to teraz zrozumieć, ale z czasem przyznasz mi rację.
Pamiętasz, jak było z twoją matką?
Matt skinął niemo głową.
- Kochałem tę kobietę, synu. Z całego serca kochałem Laurelann, ale przekroczyła granicę.
Odkryła prawdę o Brotherhood i miała zamiar odsłonić ją ludziom, którzy nie są w stanie pojąć
naszej misji. Musiała zamilknąć. Płakałem, Matt. Ty też płakałeś. Pamiętasz?
- Tak, ojcze.
- To była bolesna konieczność. Byłeś jeszcze chłopcem, ale nawet ty rozumiałeś, że to
konieczne. Prawda, synu?
- Tak, ojcze.
- W końcu ból przygasł, jak przepowiadałem. Twoja dusza ozdrowiała.
Uświadomiłeś sobie, że nie tęsknisz już tak mocno za matką. Wierz mi, synu, znacznie lepiej
dla ciebie, że ta skaza na twoim życiu znikła. Być może twoje małżeństwo by przetrwało i w
ogóle nie mielibyśmy kłopotów, gdybyś nie był z tą dziwką. Wierzę, że Kendall otworzyłyby się
w końcu oczy i zaakceptowałaby Brotherhood. Ale duma nigdy nie pozwoliłaby jej
zaakceptować Lottie. I całkowicie słusznie. Popełniłeś cudzołóstwo, synu, choć wiem, że to nie
twoja wina. - Wskazał na zwłoki. - Szatan stworzył to ciało, żebyś płonął z pożądania. Wina jest
ona. Kusiła cię ponad twoją wytrzymałość. Więc jej nie opłakuj. - Poklepał Matta po plecach. -
Zanieśmy rzeczy do samochodu. Nie pozwólmy, by ta sprawa przeszkodziła nam w tym, co
musimy zrobić: w znalezieniu twojego syna.
Rozdział trzydziesty czwarty
Dom stał spory kawałek od drogi i można się było do niego dostać tylko wąską żwirowaną
aleją obramowaną gęstym szpalerem krzewów. Gałęzie drzew tworzyły ponad nią rodzaj
baldachimu, zatrzymującego światło księżyca.
Zważywszy na cel ich wyprawy, dom nie mógł stać w lepszym miejscu.
Było sporo po północy. Co najmniej od godziny nie pojawił się na drodze żaden samochód. Z
wyłączonymi światłami przejechali kilkakrotnie przed aleją, zanim wreszcie zatrzymali wóz i
zgasili silnik. Siedzieli w ciszy, czekając na jakikolwiek sygnał, że zauważono ich przyjazd. W
ciągu godziny nic się nie wydarzyło.
- Myślisz, że jest w środku?
- Nie dowiemy się, dopóki sami tam nie wejdziemy. Przecież nam tego nie ogłosi.
Ciemności skrywały ich sylwetki, gdy wysiedli z samochodu i zaczęli się skradać brzegiem
alejki, trzymając jak najbliżej bujnego listowia; dwa wydłużone cienie wśród tysięcy innych.
Trzydzieści jardów od ganku przykucnęli za krzewami i przyjrzeli się uważnie domowi, który
należał kiedyś do Elvie Hancock. Porozumieli się ruchami rąk i rozdzielili. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl