[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Około 1922 roku odbył się w Filharmonii Warszawskiej wieczór futurystów. Brał w nim udział także
Bruno Jasieński. Janek wyszedł na estradę i zadeklamował kilka swoich wierszy. Poza tym Kazimiera
Rychterówna recytowała jego "Express", gorąco oklaskiwany. Tyle tylko zachowało się w mojej
pamięci szczegółów z tamtego wieczoru.
Gdy przyjeżdżał Bolesław, dom Dory się ożywiał. Przychodzili znajomi Bolka, a także lekarze - koledzy
Dory. Odbywały się wówczas wielkie przyjęcia, bawiono się i tańczono. Janek brał żywy udział w tych
zebraniach. Każdy z biesiadników miał obok swego nakrycia przygotowaną przez Janka karteczkę z
okolicznościowym wierszykiem. Kartka przy nakryciu Dory zawierała słowa: "We wszystkim tak
dokładna, że wnet się połapiesz. Ma jedna zawsze rację, prócz niej - czasem papież. Tańczy jak
Terpsy-chora, a pije jak zdrowa. Na złość wszystkim lekarzom niech mnie boli głowa". Pewnego razu
było na obiedzie u Dory kilku studentów Francuzów. Nie rozumieli ani słowa po polsku. Siedzieli obok
Janka i stale sięgali po jego papierosy. Wreszcie trochę zniecierpliwiony rzekł półgłosem: "Cudze
palicie, swoich nie macie, sami nie wiecie, co oszczędzacie". Oczywiście nic z tego nie zrozumieli.
Odczuwaliśmy dotkliwie rozłąkę z rodzicami, oni też za nami tęsknili, zwłaszcza że w Radomiu byli
zupcłnie sami. Przyjeżdiali do Warszawy na niedziele i święta bardzo zmęczeni drogą i obładowani
przysmakami dla nas. %7łal nam było staruszków, że mają trudne życie. Te spotkania były dla nas
wszystkich wielką radością. Oboje z Jankiem, już przecież dorośli, siadaliśmy na kolanach ojca jak za
dawnych lat i gawędziliśmy o nagromadzonych sprawach. Janek był jeszcze na studiach, kiedy ojciec
sprawił mu smoking. Zlicznie w nim wyglądał, smukły i urodziwy. Ojciec wodził za nim spojrzeniem
pełnym czułości. Byliśmy wszyscy razem tacy szczęśliwi! Nie przeczuwaliśmy wtedy, że zbliża się
najgorsze, co mogło nas spotkać. Ojciec ciężko zachorował. Przyjechał z matką do Warszawy do
lekarza, który stwierdził daleko posuniętą sklerozę nerek. Zgodnie z jego zaleceniem wywiezliśmy ojca
na lato do Radości. Kilka miesięcy trwała walka o jego życie. Mimo największych wysiłków lekarzy nie
udało się ojca uratować - we wrześniu odszedł od nas na zawsze. Cios ten ugodził nas głęboko.
Obawialiśmy się o matkę - rozpacz jej nie miała granic. Gdy napotykała na jakiś przedmiot należący
do ojca, osuwała się na ziemię zemdlona. Otoczyliśmy ją serdeczną opieką, nie spuszczaliśmy jej z
oczu. Zamieszkała z nami na Czackiego w sąsiednim pokoju. Dzwignęła się na duchu z miłości do
nas. Przeżyła męża o osiem lat.
Janek długo nie mógł przeboleć utraty ojca, cierpiał i tęsknił. Napisał wtedy wiersz pt. "Ojciec".
Pierwsze jego strofy brzmiały:
Nieżywe, smutne słowa: "Mały Jaś" Mów do mnie znów jak dawniej. Zwiatło zgaś, Chcę z tobą być jak
dawniej sam na sam, By dobrze tak jak dawniej było nam...
Cała nasza osierocona trójka - matka, Janek i ja - wspierała się i garnęła do siebie wzajemnie, by
łatwiej dzwigać ciężar świeżej żałoby. Mijały dnie i miesiące. Najlepszy lekarz - czas pomagał zabliznić
się ranie.
Nasza matka wykazała duży hart ducha. Aby rozproszyć swój smutek i wypełnić nadmiar wolnego
czasu, postanowiła udzielać lekcji języka francuskiego, którym doskonale władała. W tym celu
opracowała własną metodę nauczania i dawała odpowiednie ogłoszenia w prasie. Chętnych do nauki
okazało się nadspodziewanie dużo. Matka umiejętnie dobierała uczniów i organizowała komplety.
Lekcje te cieszyły się ogronmym powodzeniem, co dawało matce poza sarysfakcją moralną niezły
zarobek. Było to nie do pogardzenia, ponieważ emeryturę po mężu otrzymała bardzo skromną.
Janek miał już daleko poza sobą sielskie dzieciństwo i uroki wczesnej młodości, spędzone pod czułym
okiem rodziców. Wchodził w wiek męski, udziałem jego miało być wiele szczęścia i goryczy, sądzone
mu było poznać smak sukcesów i klęsk. Ale to już całkiem inna historia...
K O N I E C
ukcesów i klęsk. Ale to już całkiem inna historia...
K O N I E C
[ Pobierz całość w formacie PDF ]