[ Pobierz całość w formacie PDF ]

strata czasu, mówili. Chcieli nas uczyć gołych faktów.
Zwiatła samochodów przesuwają się po frontowym oknie
baru i mrugam, kiedy zahaczają o moje oczy.
Woleli nam wbijać do głowy, ile jest x do , zamiast
pomagać lepiej zrozumieć siebie i innych. Chcieli, żebyśmy
wiedzieli, kiedy uchwalono Wielką Kartę Swobód  mniejsza z tym,
co to  zamiast rozmawiać z nami o metodach zapobiegania ciąży.
Niby mieliśmy wychowanie seksualne, ale to była kpina.
Co oznaczało, że każdego roku na zebraniach budżetowych
los komunikacji społecznej wisiał na włosku. I każdego roku pani
Bradley i inni nauczyciele stawiali przed zarządem grupkę
uczniów w charakterze żywych dowodów na korzyści, jakie
uczniom przynoszą te lekcje.
Mogłabym tak ciągnąć bez końca, broniąc pani Bradley. Ale
coś się wydarzyło na jej zajęciach, prawda? Inaczej po co byłby
cały ten wstęp.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku, po moim małym
wypadku, komunikacja społeczna nie wypadnie z programu.
Wiem, wiem. Myśleliście, że powiem coś innego, prawda? %7łe
skoro te lekcje odegrały jakąś rolę w mojej decyzji, powinny zostać
zlikwidowane. Ale nie powinny.
Nikt w szkole nie ma pojęcia o tym, o czym zaraz wam
opowiem. I tak naprawdę to nie same lekcje z komunikacji
wpłynęły na moją decyzję. Nawet jeśli nigdy bym na nie nie
uczęszczała, koniec mógłby być taki sam.
Albo nie.
W tym chyba właśnie sęk. Nikt nie wie ze stuprocentową
pewnością, w jakim stopniu jego postępowanie odbija się na życiu
innych. Bardzo często nie mamy choćby bladego pojęcia. Mimo to
robimy, co się nam żywnie podoba.
Mama miała rację. Koktajl jest palce lizać. Doskonała
mieszanka lodów, czekolady i mleka. A ze mnie musi być
skurczybyk, że tu siedzę i się nim delektuję, jak gdyby nigdy nic.
Na tyłach pracowni pani Bradley stał druciany stojak na
książki. Obrotowy. Taki, na jakich w supermarketach wystawiają
tanie powieści w miękkiej oprawie. Ale na tym nigdy nie stały
żadne książki. Na początku roku szkolnego każdy uczeń
otrzymywał papierową torbę na lunch, którą kolorował albo
ozdabiał naklejkami i znaczkami. Potem otwieraliśmy je i
przyczepialiśmy do stojaka kilkoma kawałkami taśmy klejącej.
Pani Bradley wiedziała, że ludziom z trudem przychodzi
mówienie innym miłych rzeczy, więc wymyśliła ten sposób,
żebyśmy anonimowo mogli dać wyraz temu, co czujemy.
Podobała ci się otwartość, z jaką taki to a taki opowiadał o
swojej rodzinie? Wrzuć karteczkę do jego torby, by mu o tym
powiedzieć.
Rozumiesz, że taka to a taka przejmuje się dwóją z historii?
Wrzuć jej liścik. Napisz, że będziesz o niej myślał, ucząc się do
następnej klasówki.
Podobał ci się występ takiego to a takiego w szkolnym
przedstawieniu?
Nowa fryzura takiej to a takiej?
Hannah zmieniła fryzurę. Obcięła włosy. Na tym zdjęciu z
Moneta ma długie włosy. I tak ją sobie zawsze wyobrażam. Nawet
teraz. Ale na końcu już były krótkie.
Jeśli możesz, powiedz im to twarzą w twarz. Jeśli nie
potrafisz, napisz im liścik, a poczują się tak samo. O ile wiem, nikt
nigdy nie wrzucił tam niemiłego czy sarkastycznego liściku. Za
bardzo szanowaliśmy panią Bradley, by sobie na to pozwolić.
Zatem, Zach, co masz na swoje usprawiedliwienie?
%%
Co? Co się stało?
O Jezu. Podnoszę głowę i widzę Tony ego. Trzyma palec na
przycisku pauzy.
 Czy to mój walkman?
Nic nie mówię, bo nie potrafię odczytać tego, co się maluje
na jego twarzy. Na pewno nie wściekłość, mimo że ukradłem mu
magnetofon.
Konsternacja? Może. Ale nawet jeśli, to nie tylko. Takie
samo spojrzenie posłał mi, kiedy pomagałem mu przy
samochodzie. Gdy patrzył na mnie, zamiast świecić latarką
swojemu tacie.
Niepokój. Troska.
 Tony, cześć.
Wyciągam słuchawki z uszu i owijam dokoła szyi. Walkman.
Racja, spytał o walkmana.
 Tak. Był w twoim samochodzie. Zobaczyłem go, gdy ci
pomagałem. Dzisiaj. Chyba pytałem, czy mogę pożyczyć?
Kretyn ze mnie.
Kładzie dłoń na blacie baru i siada na sąsiednim stołku.
 Wybacz, Clay  mówi. Patrzy mi w oczy. Czy domyśla się,
że kłamię jak z nut?  Czasem mój stary tak mnie irytuje... Na
bank pytałeś, tylko wypadło mi z głowy.
Jego wzrok pada na żółte słuchawki na mojej szyi, potem
biegnie po żółtym przewodzie do odtwarzacza leżącego na barze.
Modlę się, żeby nie zapytał, czego słucham.
Nakłamałem już dziś ile wlezie, a jeśli spyta, będę musiał
znowu kręcić.
 Tylko zwróć, gdy przestanie ci być potrzebny  mówi.
Wstaje i kładzie mi dłoń na ramieniu.  Zatrzymaj go, jak długo
chcesz.
 Dzięki.
 Nie ma pośpiechu.  zapewnia. Wyciąga menu z
serwetnika, podchodzi do pustego boksu za mną i siada.
%
Spoko, Zach, wiem. Nigdy nie zostawiłeś w mojej torbie
żadnej złośliwości. Racja. To, co zrobiłeś, było gorsze.
Z tego co wiem, Zach to porządny gość. Zbyt nieśmiały, by
ludzie chcieli nawet o nim plotkować. I podobnie jak mnie, zawsze
mu się podobała Hannah Baker.
Ale najpierw cofnijmy się kilka tygodni. Do walentynek u
Rosie.
%7łołądek wciska mi się w kręgosłup jak po zrobieniu
ostatniego z serii brzuszków. Zamykam oczy i usiłuję znowu
poczuć się normalnie. Ale całe godziny minęły, od kiedy się
czułem normalnie. Mam rozpalone nawet powieki. Jakby cały mój
organizm zmagał się z chorobą.
Siedziałam tam w boksie, tak jak zostawił mnie Marcus,
gapiąc się na pusty pucharek po shake u. Jego miejsce na ławce
było pewnie jeszcze ciepłe, bo poszedł sobie zaledwie chwilę
wcześniej. Wtedy pojawił się Zach. I je zajął.
Otwieram oczy i patrzę na rząd pustych stołków przy barze.
Na jednym z nich, może właśnie na tym, usiadła Hannah, kiedy tu
przyszła. Sama. Ale potem zjawił się Marcus i zabrał ją do boksu.
Przesuwam wzrok do automatów do flippera na końcu sali,
potem do tego boksu. Pusty.
Udawałam, że go nie zauważam. Nie żebym miała coś do
niego, ale moja ufność i nadzieja właśnie brały w łeb. I to
wywołało we mnie pustkę. Jakby wszystkie nerwy w moim ciele
usychały, odrywały się od palców u rąk i nóg, cofały w głąb i
znikały.
Oczy mnie pieką. Wyciągam rękę i przesuwam po
oszronionym pucharku. Na skórze zostają mi lodowato zimne
kropelki, szybko przeciągam wilgotnymi palcami po powiekach.
Siedziałam i myślałam. A im dłużej się zastanawiałam, łącząc
w całość pewne wydarzenia w moim życiu, tym bardziej traciłam
nadzieję.
Zach był kochany. Pozwalał, żebym go ignorowała, aż stało
się to niemal komiczne. Wiedziałam, że siedzi obok, rzecz jasna.
Zwidrował mnie wzrokiem. I wreszcie chrząknął
melodramatycznie.
Położyłam dłoń na stole i dotknęłam pucharka. To był jedyny
znak, że słucham.
Przyciągam bliżej swój pucharek i niespiesznie zataczam w
środku kółka łyżeczką, roztapiając pozostałe na dnie resztki.
Spytał, czy wszystko w porządku, i zmusiłam się, by skinąć
głową. Ale wzrok nadal miałam wbity w pucharek, a właściwie w
łyżkę. Jedna myśl kołatała mi się nieustannie po głowie: czy tak się
człowiek czuje, gdy wariuje?
 Przykro mi  powiedział.  Cokolwiek się tu wydarzyło.
Czułam, jak moja głowa znowu potakuje, niczym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl