[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nadszedł właściwy moment. - Przerwał, aby napić się kawy. - Kilka tygodni po moim
przyjezdzie ojciec miał atak serca. Niegrozny, ale zrozumiał, że jestem jego dziedzicem,
a nie uzurpatorem. Poszedł na ustępstwa, przejąłem drobne królewskie obowiązki. - Od-
stawił pustą filiżankę i uśmiechnął się do Sama. - Idziemy?
- Tak.
Lucy musiała przetrawić to, co usłyszała. Khaled pierwszy raz opowiadał o sobie.
Jego historia wytrąciła ją z równowagi.
W samochodzie zapatrzyła się na jego profil, na linię podbródka.
R
L
T
Sam zaczął się wiercić, więc musiała się nim zająć, ale myśli uciekały do Khaleda.
Chciałaby uzyskać odpowiedz na pytanie, jaki on naprawdę jest.
ROZDZIAA PITY
Sam uparł się, że będzie przewodnikiem. Trzymając Khaleda za rękę, najpierw za-
prowadził ich do Raju Motyli, potem do namiastki lasu tropikalnego i do pająków, gdzie
stał najdłużej, z noskiem przyklejonym do szyby.
- Lubisz pająki? - zapytał go Khaled.
- Tak. Najbardziej te włochate.
- W Biryalu są bardzo duże pająki, jedne z największych na świecie. Ich żółte pa-
jęczyny czasem mają kilka metrów średnicy.
- Naprawdę?
Lucy wzdrygnęła się na myśl o zmianach, jakie czekają nieświadome dziecko.
Khaled zauważył jej niezadowolenie.
- Nie bój się. Nasze pająki są nieszkodliwie.
- Mamusia nie lubi pająków. Teraz idziemy do goryli.
Spędzili w ZOO prawie cały dzień, więc niektóre zwierzęta obejrzeli dwukrotnie.
W drodze powrotnej Sam usnął przytulony do Khaleda.
- Polubił cię - szepnęła Lucy.
- Bardzo się cieszę.
- Ja też.
- Szczerze?
Odwróciła wzrok, ponieważ nie mogła wytrzymać roziskrzonego spojrzenia.
- Tak. On ma prawo znać ojca, a ty syna.
Gdy zajechali przed dom, chciała wziąć śpiące dziecko.
- Ja poniosę - zaproponował Khaled.
- A dasz radę?
- Na pewno - rzucił Khaled lodowatym tonem.
Lekko utykał, ale Lucy udawała, że tego nie widzi.
R
L
T
- Zanieś go do bawialni - poprosiła. - Powinien zaraz się obudzić, bo w przeciw-
nym razie będzie marudził do północy.
Khaled ostrożnie położył dziecko na kanapie, delikatnie pogładził ciemną czupry-
nę.
- Wygląda jak ja w jego wieku. Test DNA będzie czystą formalnością.
- Wczoraj uświadomiłam sobie, że ma twoje oczy - wyrwało się Lucy.
Speszona uciekła do kuchni, ale Khaled przyszedł za nią, stanął oparty o framugę.
- Wcześniej tego nie zauważyłaś? - Aż tak bardzo chciałaś mnie zapomnieć? - spy-
tał cicho. - Zapomnieć o nas?
- A ty nie? - Nalała wody do garnka. - Mam nadzieję, że zadowolisz się spaghetti z
sosem pomidorowym. To ulubione danie Sama.
- Chętnie spróbuję.
Krępowało ją, że jest pod obserwacją, a jednocześnie coś ciągnęło do Khaleda. W
duchu prosiła go, żeby nie wywoływał wspomnień ożywiających dawne uczucia.
- Muszę ci powiedzieć... - zaczął.
- Proszę cię, wyjmij z lodówki sałatę. Dzieci powinny jeść dużo zieleniny.
Khaled posłusznie wykonał polecenie. Lucy umyła sałatę i pokroiła pomidory.
Zdawała sobie sprawę, że długo nie wytrzyma takiego napięcia
Sam obudził się i przyszedł do kuchni, piąstkami przecierając oczy.
- Gdzie jest wujek? - zapytał.
- Tutaj.
Malec popatrzył na niego zadowolony.
- Będziesz nocować u nas?
- Nie - odparł Khaled po ledwo zauważalnym wahaniu. - Ale jutro znowu się zo-
baczymy.
- Ja jutro pracuję - odezwała się Lucy. - Przygotowujemy się do turnieju...
- Wiem. - Khaled sposępniał. - Pomówimy o tym pózniej.
Lucy pomyślała, że nie życzy sobie dyspozycji dotyczących jej życia i pracy, a nie
będzie mogła przeciwstawić się Khaledowi. Już raz groził sądem.
R
L
T
Ze względu na dziecko rozmawiali o rzeczach obojętnych. Po kolacji Khaled zdjął
marynarkę, podwinął rękawy koszuli, przysiadł na brzegu wanny i asystował przy kąpie-
li.
Lucy była spięta, ponieważ Khaled postępował, jakby byli normalną rodziną. Pra-
wie natychmiast podbił serce synka. Zachowywał się naturalnie.
Taka sytuacja nie może trwać. W pewnym momencie coś pęknie, idylla się skoń-
czy, Khaled odjedzie, a ona znowu wpadnie w rozpacz.
Nie. Tym razem do tego nie dopuści. Nie zaangażuje się uczuciowo.
Położyła Sama i wróciła do bawialni. Okna były zasłonięte, lampy zapalone, a
Khaled siedział na kanapie i czytał gazetę. Wyglądał, jakby był panem domu. Bardziej
niż przedtem przypominał pewnego siebie uwodziciela, którego pokochała, a który ją
porzucił. Już dawno przestała go lubić i nie zamierzała ulec jego urokowi. Nie chciała
znowu o nim marzyć.
- Czego się napijesz?
- Poproszę kawę, jeśli można.
Lucy poszła do kuchni. Miała nadzieję, że mechaniczna krzątanina pozwoli opa-
nować rosnące pożądanie. Nie udało się. Wbrew rozsądkowi miała ochotę znalezć się w
ramionach Khaleda.
Postawiła tacę na stoliku, podała Khaledowi filiżankę.
- Dziękuję.
- Wziąłeś lekarstwo?
- Dziś nie potrzebuję - mruknął niezadowolony.
- Kolano przestało dokuczać?
- Ból jest do wytrzymania. - Rzucił jej grozne spojrzenie. - Nie traktuj mnie jak pa-
cjenta.
- A jak mam cię traktować?
- Jak kobieta mężczyznę.
Oczy mu pociemniały, uśmiech znikł. Lucy wiedziała, co to znaczy: zaraz przywo-
ła ją do siebie. Dawniej posłusznie, jak wierny piesek, odpowiadała na wezwanie.
R
L
T
- Wiem, że sporo wymagam - ciągnął Khaled. - Jakie będą nasze kontakty? Czym
możemy być dla siebie?
- Niczym.
- Niczym?
Położył dłoń na jej karku, wsunął palce we włosy. Lucy starała się panować nad
sobą, lecz niewinne pieszczoty działały silniej od narkotyku. Była bezradna wobec po-
żądania.
- Od dawna o tym marzę - szepnął. - Pragnę objąć cię, całować.
Niemożliwe! Dlaczego kłamie? Była przekonana, że o niej zapomniał. Na pewno
zapomniał. Tylko to tłumaczyło jego postępowanie, wieloletnie milczenie.
- Khaledzie...
- Powtórz. Uwielbiam słuchać, jak wymawiasz moje imię.
- Khaledzie.
Lekko pociągnął ją ku sobie, przytulił.
- Lucy... - Zamknął oczy i mocniej ją objął. - Lucy...
Pocałował ją delikatnie. Natychmiast rozchyliła wargi, objęła go, położyła się.
Dalsze pocałunki już były namiętne. Khaled całował jej usta, policzki, szyję.
Głos rozsądku kazał przerwać pieszczoty, ale pragnęła ich bardziej niż przed laty.
Jak mogła żyć bez Khaleda, bez miłości? Powtarzała sobie, że on jej nie kocha, lecz to
nie pomagało.
Raptem przypomniała sobie ból i wstyd, jaki przeżyła po jego nagłym wyjezdzie.
Oprzytomniała, odepchnęła go.
- Daj spokój - wykrztusiła nieswoim głosem.
Bała się, że Khaled chce ją uwieść, i bała się, że mu pozwoli.
Khaled odsunął się, usiadł. Oboje byli zaczerwieniem, potargani, zasapani.
- Masz rację - przyznał bez przekonania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl