[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ostentacyjnie odpowiedziałam mrugnięciem. Odwróciłam się na pięcie
i ruszyłam korytarzem.
Centrum komunikacyjne pracowało jak doskonale naoliwiony
mechanizm. %7ładnych krzyków czy hałasów, żadnego biegania
i nerwów. Kilkunastu operatorów podpiętych wszczepami do systemu
siedziało w dzwiękoszczelnych kabinach. Widać było, jak ich usta
poruszają się, wydając komendy, przekazując dane podległym
jednostkom. Nieustannie poruszały się też ich ręce, gdy wprowadzali
do systemu taktycznego wszystkie otrzymane informacje. Na wielkich
ekranach migotały obrazy z setek kamer zainstalowanych w osiedlu
i na bitewnych hełmach cerberów. Izometryczny rzut strefy
mieszkalnej kręcił się, migocząc setkami kolorowych punktów
i znaczników. Pomimo ciszy i porządku czuć było napięcie
elektryzujące powietrze. Od razu widać, że bitwa się rozpoczęła.
Podeszłam do podoficera siedzącego przy głównym panelu
i kategorycznie zażądałam dostępu do systemu, powołując się na
rozkazy kapitana. Cerber bez słowa wskazał wolne stanowisko
i wrócił do roboty. Wskoczyłam w głęboki fotel i odpaliłam
zewnętrzny system. Nadawałam na szerokim paśmie neutrinowym.
Strumienie tych cząstek przenikają przez materię, tak jakby jej nie
było. Dobrze, że ludzkość doszła do tego, jak używać ich do
przenoszenia informacji. Tylko dzięki temu istnieje łączność we
wnętrzu Czarnego Słońca, litej, żelaznej kuli. Shao zgłosił się prawie
natychmiast. Odbyłam z nim krótką rozmowę i wyłączyłam
komunikator.
Korzystając z nieuwagi cerberów, jak gdyby nigdy nic weszłam
w ich system informacyjny. Bezczelnie domagałam się dopuszczenia
do archiwum, próbując powołać się na tryb alarmowy, zagrożenie
osiedla, bezpieczeństwo mieszkańców. Nie, żeby mi się udało,
cholerne procedury zabezpieczające ciągle żądały haseł kodowych. Na
dodatek długo nie cieszyłam się spokojem...
Co to ma znaczyć? Podskoczyłam w fotelu, słysząc obcy głos
koło ucha. Kim pani jest? Proszę się wylegitymować!
To pan niech się wylegitymuje! Tomasz pojawił się jak spod
ziemi. Stanął pomiędzy mną a cerberem, robiąc grozną minę.
Obywatelka wykonuje zadanie wyznaczone przez kapitana. Jest
wysokiej klasy cywilnym specjalistą wcielonym do kompanii
dowodzenia. Proszę nie utrudniać jej pracy.
Jestem porucznik Sack, dowódca ochrony warknął cerber.
Nikt nie ma prawa wchodzić do systemów taktycznych i archiwów
bez mojej wiedzy. Kapitan nie uprzedził mnie...
Nie mieliśmy czasu na przekomarzanie się z cerberem, szczególnie
że sprawiał wrażenie skończonego służbisty. Tomasz starał się, ale nie
przegadałby nadętego dupka, za to ściągnąłby nam na kark innych
cerberów. Skinęłam głową Brunonowi, który pojawił się za plecami
oficera. Takie rzeczy olbrzym łapał w lot. Trzasnął porucznika Sacka
kantem dłoni w potylicę i natychmiast złapał osuwające się ciało,
kładąc je na podłodze.
Tylko obezwładniłem. Paskudną gębę dezertera wykrzywiał
uśmiech. Dobić?
Zostaw. Machnęłam ręką i wróciłam do zadania.
Czego szukasz, Xiu? Tomasz pochylił się nade mną. Może
pomogę?
Siadaj. Wyskoczyłam z fotela, robiąc mu miejsce przed
pulpitem komputera. Cokolwiek by mówić o tym fircyku, na
systemach znał się całkiem niezle. Na Ziemi dorabiał jako oszust
i włamywacz.
Powiedziałam, czego ma szukać. Mamrotał coś, że nie zdziała
wiele bez specjalistycznego oprogramowania, ale natychmiast wziął
się za robotę. Bruno znalazł przy oficerze kartę z kodami, co znacznie
ułatwiło dostęp do akt personalnych.
Chciałam wyszukać informacje o kapitanie de Vorhu. Tomasz
szybko znalazł zapisy o ścieżce kariery starego żołnierza. Lista starć
i konfliktów, w których brał udział, była imponująca. Tak samo jak
liczba awansów. De Vorh jeszcze dziesięć lat temu był pułkownikiem
szykującym się na generała. Wtedy też pojawił się w Czarnym Słońcu,
siły Ziemi powierzyły mu dowództwo nad naukową placówką
w Stalowej Bliznie. Kierował projektem wspomnianym tylko
kryptonimem Fantom . Wyglądało na to, że był to wspólny projekt
Korporacji i rządu Ziemi. Kolejna linijka tekstu lapidarnie
informowała o zawieszeniu projektu, degradacji oficera i odebraniu
mu wszystkich odznaczeń i przywilejów weterana. Jednego dnia
kariera kapitana de Vorha obróciła się w gruzy. Byłam pewna, że
miało to jakiś związek ze szkarłatnym potworem.
Grzebanina w systemie pochłonęła Tomasza. Poruszał się jak
piskorz między folderami i plikami. Tropił dane, intuicyjnie
odnajdując strzępy informacji o tajnym projekcie. Nie
przeszkadzałam, z przyjemnością patrząc na przystojniaka. Zwiatło
monitora rysowało ostre cienie na pociągłej, młodzieńczej twarzy.
Dłonie, smukłe jak u artysty, skakały po klawiaturze i czule muskały
panel dotykowy. Nie wiem, co się ze mną dzieje a to mam ochotę
udusić pięknisia gołymi rękoma, a to się do niego przytulić. Brak mi
samokontroli. Nie mogę zapomnieć, jaki z niego gagatek.
Okazało się, że projekt Fantom został starannie usunięty
z archiwów. Bez wątpienia był niezwykle wstydliwą porażką, skoro
władze Ziemi i Korporacja tak bardzo chciały o nim zapomnieć.
Tomasz przeszedł samego siebie i co nieco wygrzebał, dosłownie
z resztek. W kilka minut zebrał fragmenty rozkazów i meldunków
z czasów trwania projektu. Głównie dane kwatermistrzowskie
i tranzytowe, ale już po pobieżnym przejrzeniu wyłaniał się z nich
niepokojący obraz. Zawieszony projekt pochłonął ogromne nakłady,
nie chodziło jednak tylko o koszty energii czy sprzętu. Fantom
pożarł mnóstwo ludzkich istnień.
Imitująca słońce iluminacja wypełniała Stalową Bliznę ciepłym
blaskiem. Korporacja zainwestowała w oświetlenie, dbając o dobre
samopoczucie pracowników. Kopuła z grawitacyjnymi stabilizatorami
wznosiła się wysoko nad dachami, dając wrażenie nieskończonej,
otwartej przestrzeni. To, w połączeniu z substytutem słońca, miało
pomóc kolonistom zapomnieć, że żyją wewnątrz martwej gwiazdy.
Lepiej, by nie myśleli o tym, jak niewiele dzieli ich od skrajnie
wrogiego środowiska. Od potwornego ciążenia, rzadkiej atmosfery
i kosmicznego zimna. Od dziwnych tworów pozostawionych przez
Obcych. Jednak w życiu osiedla nadchodził dzień, gdy Czarne Słońce
przypominało o swojej potędze.
W białe światło wypełniające Bliznę wdarł się dysonans.
Czerwona łuna unosiła się nad główną arterią komunikacyjną, powoli
zmierzając do centrum. Głośniki ryczały alarmem i wezwaniem do
mobilizacji. Każdy zdolny do walki kolonista miał zgłosić się
w jednym z punktów werbunkowych. Uzbrojeni mężczyzni i kobiety
wysyłani byli na stanowiska ogniowe w korytarzach. Osiedle, niczym
ul zaatakowany przez szerszenie, solidarnie stawało do beznadziejnej
bitwy. Szkarłatny stwór kroczył powoli, znacząc przemarsz
wykwitami czerwieni. Ciężkie miotacze na mobilnych platformach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]