[ Pobierz całość w formacie PDF ]

które pozwalały zmniejszyć prawdopodobieństwo dostania nadprogramowych razów.
Wrócili grupą na plac, podnieśli pozostawioną na stojakach broń, której władanie mieli dzisiaj
opanować. Jeden dzień, jedna broń  taką zasadę nauczania przyjął Wychowawca Michał,
odpowiedzialny za nauczenie starszej wiekowo grupy (niekoniecznie lepiej do tego przygotowanej)
posługiwania się każdym znajdującym się w zasięgu rąk przedmiotem będącym lub mogącym być
bronią. Dzisiaj w menu były rapiery. Lei się nie podobały. Zresztą nie jej jedynej, o czym najlepiej
świadczyły wypieki wściekłości na twarzy prowadzącego zajęcia ryżego pół-Irlandczyka i jego
ciągłe wrzaski na ćwiczących.
Nienawidzili Michała równie mocno jak pozostałych Wychowawców. Każde niepowodzenie
sprawiało tym skurwysynom niewymowną radość. Sfrustrowani odpornością na wiedzę
podopiecznych wyżywali się na nich nie raz, bo przecież to zidiociała gówniarzeria była winna
wszelkim niepowodzeniom, a nie oni czy ich dydaktyczne braki. Kadra była perfekcyjna w tym, co
robiła. Doskonale dobrana i przygotowana do pełnienia zaszczytnych funkcji. O tak. Najgorsze, że te
zajęcia były po prostu nieprzydatne. Adam miał problemy, Lea miała problemy, właściwie każdy, kto
potrafił zamienić palce w łapy uzbrojone w ostre pazury, miał problemy! Patrzyli na broń białą jak
na dziecięce zabawki.
Kolejną rzeczą, którą Lea szybko sobie przyswoiła w ciągu pierwszych tygodni spędzonych na
Obozach, była podzielność uwagi, a przynajmniej umiejętność jednoczesnego wykonywania ćwiczeń
i rozmyślania o różnych rzeczach. Jak choćby o sposobach na zadanie Wychowawcom długiej,
bolesnej śmierci, a że lubiła wyobrażać to sobie ze szczegółami, osiągnęła całkiem zadowalające
wyniki. Ale może taki też był ich cel.
Nadchodzące cztery dni będą torturą, i o to zapewne chodziło. Niepewność i niewiedza jako
narzędzia wychowawcze. Dlatego o Próbie Bólu wiedziano tylko tyle, że bolała. Taki ból przez duże
 b . W tej cholernej Krainie Czarów wszystko było teatrem, odpowiednio wyreżyserowanym, aby
osiągnąć właściwe wrażenie. Przede wszystkim, by wzbudzić strach i przerażenie w Spadkobiercach
oddanych na naukę. Wytresowanie, uwarunkowanie czy jakkolwiek to nazywali. Moment podania
informacji o tym, kiedy odbędzie się Próba, dokładnie zaplanowano, optymalny czas oczekiwania
potwierdzono we wcześniejszych pseudoeksperymentach. Nie za wcześnie, nie za pózno. Idealnie
wyważony czas, aby przerażenie osiągnęło apogeum, czyniąc rytuał odpowiednio traumatycznym.
Mieli cierpieć, a najlepiej, by część tego rytuału nie przeszła& Czy w ogóle można go było nie
przejść? Co się działo z takimi Wychowankami?&
To będą długie cztery dni.
Siedemdziesiąt dwie godziny, podczas których musieli uczęszczać na kolejne zajęcia, okazały się
prawdziwym testem woli i koncentracji. Każda minuta kosztowała Leę coraz to więcej, coraz trudniej
przychodziło wypełnianie poleceń, realizowanie kolejnych zadań. Cała wyznaczona szóstka zaczęła
popełniać głupie błędy  potknięcie się o własne nogi, odsłonięcie tułowia przy walce, nadzianie się
na pięść przeciwnika. Lea zauważyła, że nie byli za to karani zgodnie z normalnym  cennikiem .
Wszyscy Wychowawcy wiedzieli, co ich czeka, i najwyrazniej czerpali z ich mąk niezdrową
przyjemność.
Nothing new[2].
Zgodnie z zapowiedzią ostatni dzień przed Próbą był wolny, pozostawiony całkowicie do ich
dyspozycji, mogli zrobić ze sobą wszystko, na co mieli ochotę. Co wybrała Lea, no co? Och,
oczywiście, bieganie po lesie na czterech łapach. Tego lata Obóz zorganizowano w południowej
Francji, na terenie należącym do jednego z bardziej wpływowych Rodów, które w porozumieniu
z władzami państwowymi popierały Zgromadzenia. Chyba. W sumie nigdy nie poznała dokładnie
zasad, na jakich ten cały bajzel funkcjonował. Wiedziała tylko, że miejsc służących do
wychowywania nowych pokoleń broni idealnej użyczali wpływowi Rządzący. Tak czy inaczej, tym
razem były to śliczne tereny z bujną roślinnością, dostatecznie gęstą, by mogły się w niej ukryć duże
drapieżniki. Obszar był też na tyle rozległy, aby zwierzęta mogły swobodnie biegać. Nie
wspominając o reszcie dzieciaków trenujących sztukę przetrwania. Ale dzisiaj ta reszta jej nie
obchodziła, dzisiaj skupiła się tylko na sobie.
Rozebrała się na skraju lasku, zwinęła ubranie w kłębek i schowała pod ściółką. Klasyczna
taktyka na wrogim terenie. Gdyby tropił ją ktokolwiek obdarzony możliwością Zmiany, musiałaby
spalić ubranie, żeby nikt jej nie mógł wytropić. Albo je zjeść, ale chyba szybciej by się porzygała, niż
zeżarła te brudne łachy. Wystarczy, że musiała je nosić na własnym ciele. Obrzydlistwo, ale zgodnie
z zasadami nowy zestaw ciuszków przysługiwał jej dopiero w przyszłym tygodniu. Chyba że
porwałyby się w trakcie ćwiczeń (syf nie kwalifikował się jako odpowiedni powód do wymiany). Na
razie to były ćwiczenia, a Lea wolałaby nie paradować pózniej nago. Tak, była nieśmiała. To nie
fantastyka, w której zwierzołaki biegają, jak ich bogowie stworzyli, czując się z tym zupełnie
naturalnie. Ona nie była zwierzołakiem, lubiła być ubrana. Najlepiej w futro.
Przywołanie mocy Zmiany było tak naturalne jak oddychanie. Zmianie kształtu nie towarzyszył
żaden ból ani utrata przytomności czy cennych sekund uwagi. W duszy rozbrzmiewała pieśń radości,
zmysły zyskiwały na ostrości, świat wypełniał się barwami i dzwiękami, jakich normalnie nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl