[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mu zależało, by pozyskać sobie ich przychylność. . .
Zbliżył się do innego nildora i w ostatniej chwili zorientował się, że to też nie
jest Srin gahar. Za trzecim razem wreszcie znalazł towarzysza swej wędrówki.
Srin gahar pożywiał się spokojnie leżąc pod jakimś drzewem na podwiniętych
nogach. Gundersen zadał wreszcie dręczące go pytanie.
 Dlaczego miałby szokować nas widok gwałtownej śmierci?  odpowie-
dział Srin gahar  poza tym, malidary nie posiadają g rakh, a sulidory muszą
jeść.
 Nie posiadają g rakh?  zdziwił się Gundersen.  Nie znam tego słowa.
 Jest to pewna właściwość, która wyróżnia istoty mające duszę  wyjaśnił.
 Bez g rakh stworzenie jest tylko bestią.
 Sulidory mają g rakh?
 Naturalnie.
 I nildory, oczywiście też mają. A malidary nie. Jak jest z Ziemianami? 
To przecież zupełnie jasne, że Ziemianie mają g rakh.
 I można swobodnie zabijać stworzenie, które nie posiada tej właściwości?
 Jeśli zaistnieje taka konieczność, można  odparł Srin gahar.  Są to
sprawy elementarne. Czy nie istnieją w waszym świecie tego rodzaju pojęcia?
 W moim świecie  odrzekł Gundersen  istnieje tylko jeden gatunek
obdarzony g rakh i dlatego być może poświęcamy tym sprawom za mało uwagi.
Uważamy, że wszystko, co nie należy do naszego rodzaju, musi być pozbawione
g rakh.
36
 A więc dlatego, gdy znajdziecie się na innym świecie, macie trudność
z uznaniem obecności g rakh w innych istotach  stwierdził Srin gahar.  Nie
musisz mi wyjaśniać, rozumiem.
 Mogę jeszcze o coś zapytać?  ciągnął Gundersen.  Dlaczego są tutaj
sulidory?
 Pozwalamy im.
 Dawniej, w tych czasach, kiedy Kompania rządziła Belzagorem, sulidory
nigdy nie oddalały się poza Krainę Mgieł.
 Wtedy nie pozwalaliśmy im, by tu przychodziły.
 A teraz pozwalacie. Dlaczego?
 Bo teraz nie sprawia nam to kłopotu. Poprzednio były trudności.
 Jakie trudności?  dopytywał się Gundersen.
 Musisz zapytać o to kogoś, kto był narodzony więcej razy niż ja  odparł
łagodnie Srin gahar.  Ja jestem raz narodzony i różne rzeczy wydają mi się
dziwne, tak samo jak tobie. Popatrz, jest już drugi księżyc! Przy trzecim księżycu
będziemy tańczyć.
Gundersen wzniósł oczy i zobaczył niewielki blady dysk poruszający się szyb-
ko nad czubkami drzew. Pięć księżyców Belzagora krążyło po różnych orbitach
 najbliższy tuż za granicą Roche a, najdalszy zaś był tak odległy, że ledwo wi-
doczny. Na nocnym niebie świeciły zwykle tylko dwa lub trzy księżyce.
Nildory zaczynały posuwać się w stronę jeziora. Pojawił się trzeci księżyc,
tocząc się z południa na północ. A więc znów zobaczy jak tańczą. Już raz był
świadkiem tej ceremonii, na początku swej kariery, przy Wodospadach Shangri-
-la, w północnych tropikach. Tamtej nocy nildory zebrały się w górze nad wo-
dospadami po obu brzegach rzeki Madden i przez cztery godziny po zapadnięciu
zmierzchu poprzez huk wodospadu docierały ich krzyki. Kurtz, który wtedy sta-
cjonował w Shangri-la, zaproponował obejrzenie  tego przedstawienia i wypro-
wadził Gundersena w ciemność nocy. Było to na sześć miesięcy przed epizodem
w stacji wężów i Gundersen jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy, co działo się
z Kurtzem. Zorientował się jednak szybko, gdy tylko Kurtz przyłączył się do tań-
czących nildorów. Ogromne bestie skupione w półkola, poruszały się do przodu
i do tyłu, trąbiąc przerazliwie i tupiąc, aż echo niosło. I nagle Kurtz znalazł się
pomiędzy nimi. Na gołej piersi lśniły mu w świetle księżyca krople potu. Tań-
czył z zapamiętaniem. Tak samo jak nildory wydawał z siebie ryki, tupał nogami,
podrzucał ramiona, wirował i podskakiwał. Nildory otoczyły go, zostawiając jed-
nak dość miejsca, by mógł kontynuować swój szalony taniec. Przybliżały się do
niego i cofały, a sprawiało to wrażenie pulsowania  skurczu i rozkurczu jakiejś
dzikiej potęgi. Gundersen stał, przejęty dziwnym lękiem i nie poruszył się, gdy
Kurtz zawołał, aby przyłączył się do tańca. Patrzył i wydawało mu się, że mijają
godziny. Czuł się jak zahipnotyzowany tupaniem tańczących nildorów. Wreszcie
jakoś przełamał ten trans i poszukał wzrokiem Kurtza, który w dalszym ciągu po-
37
drygiwał jak marionetka pociągana za niewidzialne sznurki i pomimo swego wy-
sokiego wzrostu w kręgu kolosalnych nildorów wyglądał jak nieszczęsna, krucha
figurka. Nie słyszał wołania Gundersena i nie zwracał na niego uwagi. Gundersen
wreszcie sam powrócił do budynku i dopiero rankiem odnalazł wymizerowanego
i zmęczonego Kurtza, który siedział na ławce patrząc na wodospad.
 Powinieneś był zostać. Powinieneś tańczyć  wyszeptał Kurtz.
Gundersen wiedział, że badano te obrzędy, toteż sięgnął po literaturę, aby coś
bliższego się o tym dowiedzieć. Taniec ten wyraznie związany był z jakimś drama-
tem i nosił pewne ślady podobieństwa do ziemskich misteriów średniowiecznych.
Było to teatralne powtórzenie jakiegoś niezmiernie ważnego mitu nildorów, stano-
wiło równocześnie rozrywkę i ekstatyczne przeżycie religijne. Treść tego dramatu
wyrażona niestety była przestarzałym liturgicznym językiem, z którego ani jedno
słowo nie było znane Ziemianom. Nildory, chociaż bez oporu uczyły pierwszych
gości z Ziemi swego stosunkowo prostego współczesnego języka, nigdy nie ujaw-
niły nic, co mogłoby stanowić klucz do zrozumienia tamtej starej mowy. Uczeni
zaobserwowali też pewien fakt, który obecnie Gundersen uznał za bardzo pomyśl-
ny dla siebie: otóż zawsze, w ciągu paru dni po dokonaniu tego szczególnego ob-
rządku, grupy nildorów ze stada uczestniczącego w rytualnym tańcu wyruszały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl