[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Siedzimy cię już od dawna. Wiemy o tobie wszystko. Nie zdasz tych egzaminów, już my się o to
postaramy. Zostaniesz tu do śmierci. Nie wrócisz do domu. Zawsze już będziesz tchórzliwym
słabeuszem!
Nie wiadomo, czy to ze strachu, czy ze zmęczenia, chłopiec ukrył twarz w grubej warstwie liści
leżącej 129
pod nim i w tej chwili cofnął się pamięcią do rozmowy z Elezarem:
-
Miałeś do wyboru: nie słuchad mnie i bad się w krzakach lub zaufad mi, że to prawda... Słusznie
wybrałeś... Pamiętaj, Elohim jest z tobą! On cię strzeże!
Następnie przypomniała mu się potężna armia nieziemskich rycerzy wspierających Dawida na polu
bitwy, wołających z ogromną mocą:  Elohim zwycięzca!". Tomaszowi wydawało się, że znowu jest
na polu bitwy pomiędzy tymi wspaniałymi wojownikami i krzyczy razem z nimi: Elohim Zwycięzca,
Elohim Zwycięzca!
Nagle poczuł, jakby coś tarmosiło go za ramię.
 O nie!" - pomyślał. -  Potwór mnie dopadł."
Zamiast charkotu bestii usłyszał ludzki głos wypowiadający jego imię.
-
Tomiaszu! Tomiaszu! Czy nic ci się nie stało?
Chłopak uniósł głowę i ku swej radości ujrzał twarz
Azmeweta.
-
Schowaj się! - wyszeptał przejęty Tomek. - Tam jest jakaś bestia. Wypatruje nas czerwonymi
ślepiami.
-
Tomiaszu, uspokój się! Straciłeś przytomnośd i pewnie miałeś jakiś zły sen. Myślałem, że już po
tobie, sunąłeś w dół na złamanie karku. Nie spodziewałem się, że spadniesz do tak głębokiego lasu,
dlatego tak długo cię szukałem.
Azmewet zdecydował, że odpoczną tu trochę. Rozpalili ognisko i przespali resztę nocy. Trzaskający
ogieo rozproszył ciemności i odgonił wspomnienie ogromnej zjawy.
Wstali jeszcze przed świtem i wyruszyli w dalszą drogę. Po niedługim czasie stanęli przed zamkniętą
jesz-130
cze bramą Gibei Saulowej. Otwarto ją specjalnie dla nich i poprowadzono do pałacu królewskiego.
Po chwili do wielkiej komnaty wpadł z impetem zaspany Saul, pytając krótko:
-
I co?
W odpowiedzi Azmewet i Tomiasz padli przed władcą na twarze, wołając:
-
Królu! Zwycięstwo!
a- % " %
" "
%
___._
Rozbrtoł 10
Trzech na jebwso to banba Hj5C5o
Ledwo Elezar zniknął w leśnej gęstwinie, a już znajdował się w całkiem innym świecie, odległym o
trzy tysiące lat i kilka tysięcy kilometrów. Stary las rozpłynął się, odsłaniając asfalt i beton. Mnóstwo
wysokich budynków wyrastało jeden obok drugiego. Tysiące samochodów, autobusów, tramwajów
powodowało hałas, do którego trudno było się tak od razu przyzwyczaid. Jazgot pojazdów, pośpiech
kroczących chodnikami ludzi potęgowały nerwową atmosferę ulicy. Ponad głowami, z ogłuszającym
rykiem, leciał potężny samolot, przygotowujący się do lądowania na pobliskim lotnisku.
-
Dokąd wy się tak spieszycie, ludzie? Przecież nie istnieje to, za czym tak gonicie. - powiedział w
zadumie Elezar, po czym zwrócił się w stronę szkoły Tomasza i zawołał:
-
Skinol! Przygotuj się! Idę po ciebie!
133
Przed szkołą stały stłoczone dzieci, bojąc się rozejśd do domów. Nagle spośród nich wyskoczył
chłopiec i pędem pobiegł w kierunku swojego osiedla. W tej samej chwili pognało za nim trzech
czatujących dresiarzy. Reszta uczniów, chcąc dodad małemu odwagi, krzyczała:
-
Uciekaj Wałek! Uciekaj!
Jednak dzieciak nie uciekł daleko. Banda Skinola złapała go po krótkim pościgu i zaciągnęła na plac
zabaw dla maluchów. Przestraszone matki i babcie zaczęły pośpiesznie zagarniad swe pociechy do
wózków i opuszczad zagrożony teren. Inni dorośli, przechodzący dotychczas obok placu zabaw, teraz
omijali go z daleka.
Jeden z dresiarzy wepchnął Walka do piaskownicy, miażdżąc nim babki z piasku. Maluchy musiały
poświęcid wiele czasu, aby starannie udekorowad je kamykami.
Jakiś odważny, starszy mężczyzna zawołał z pierwszego piętra:
-
Co wy robicie chłopcu? Zaraz zadzwonię na policję!
-
Spadaj, dziadku! Zamknij okno, bo zaraz i do ciebie przyjdziemy! - pogroził bezczelnie szef gangu.
-
Chłopaki, błagam, rodzice specjalnie nie dają mi pieniędzy, żeby mi ich nikt nie zabrał. -
płaczliwie wyjaśniał Wałek.
-
Ale ścierna, facet! - z pogardą odpowiedział Skinol. - W takim razie tak cię skopiemy, że starzy
zaczną nam płacid regularnie, aby to nieszczęście już więcej nie spotkało ukochanego synusia.
134
-
Ale najpierw całuj mi buty! - rozkazał drugi bandzior.
Wałek z płaczem pochylił się nad markowymi adidasami.
-
Teraz całuj podeszwę, od spodu! - rozkazał znowu tamten.
-
Nie, chłopaki, proszę! - błagał mały.
-
Zanim dostaniesz łomot - tłumaczył herszt - pamiętaj, że staruchy nie mają po co dzwonid na policję.
Gliny i tak nam nic nie zrobią. Wezwą nas najwyżej na przesłuchanie i wypuszczą, bo pan władza cię
olewa, rozumiesz? Jesteś dla nich nikim, mają ważniejsze sprawy na głowie. Ty jesteś własnością
Skinola. Jesteś naszym gnojkiem do bicia, kumasz? To my rządzimy tym osiedlem. Jeśli twoi starzy
zadzwonią na policję, jesteś skooczony. Będziemy cię tłuc codziennie, bo jesteś małym knotem do
deptania. Jest tylko jeden ratunek dla ciebie, forsa co tydzieo.
-
A to zadatek! - jeden z napastników wymierzył solidnego kopniaka, aż Wałek zarył twarzą w
piach.
-
Dośd tego! Skinol, zamykam twój biznes! Twoja władza na osiedlu skooczona! - usłyszeli za sobą
grozny głos.
-
A to co za leszcz? - wymamrotał z pogardą łysy chłopak, odwracając się do tyłu.
Na ławce siedział jakiś duży blondyn, ubrany w długi, brązowy, skórzany płaszcz. Skinol podszedł
do niego i powiedział:
-
Te, frajer, nie rób nam zwarcia w interesach, bo będziesz miał kłopoty!
-
Te, frajer! - powtórzył Elezar, wstając z ławki. -Kłopoty to moja specjalnośd.
135
Banda dresiarzy zawahała się. Niezwykły wzrost i potężna budowa jasnowłosego zmroziły ich na
parę sekund, chociaż byli zaprawieni w ulicznych bójkach i bardzo pewni siebie. Zrobili jednak coś
najgłupszego, co mogli w tej sytuacji wymyślid: rzucili się na niego. Elezar nie zacisnął nawet
pięści, tylko otwartą dłonią plasnął każdego w twarz, powalając na ziemię. Skinol podniósł się,
chwycił sztachetę z ławki, oderwał ją i natarł po raz drugi. Elezar nawet się nie uchylił. Chłopak
przygrzmocił w jego bok, aż decha pękła na pół. Nie wywarło to jednak żadnego wrażenia na
jasnowłosym, który chwycił herszta za wygolony 'kark i wyprostowaną ręką podniósł do góry niczym
szczeniaka. Pozostałym dwóm wymierzył
atomowe kopniaki, po których wylądowali daleko poza piaskownicą.
-
Puszczaj! - wrzeszczał Skinol i wierzgał nogami nad ziemią.
Nagle dotarł do nich dzwięk radiowozu. Widocznie starszy mężczyzna nie przestraszył się i
zadzwonił na policję. Dwóch mundurowych wpadło teraz na plac zabaw.
-
Co tu się dzieje? - krzyczeli policjanci, trzymając dłonie na pałkach, jak na głowni nowoczesnego
miecza.
-
Ta banda napadła na dzieciaka. - wyjaśnił Elezar, potrząsając szalejącym nad ziemią Skinolem. -
Panowie, zajmijcie się tamtymi, ja natomiast biorę szefa ze sobą. - to mówiąc Elezar cofnął się parę
kroków do tyłu.
-
Nigdzie pan nie pójdzie, brał pan udział w bójce, musimy pana przesłuchad! - zawołał jeden z
policjantów.
136
> [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl