[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trudne chwile - gdyż to one są okazją do rozwoju. Chwile
dobre i przyjemne to jedynie lukier na torcie.
Jakie dobre i przyjemne chwile"? - prychnął w duchu;
S
R
ten jeden pocałunek? Owszem, Lisa zaczęła zachowywać się
wobec niego odrobinę inaczej, jakby mniej konfrontacyjnie,
ale stała się też bardzo ostrożna. Nie zrobiła ani nie powie-
działa niczego, co pozwalałoby przypuszczać, że jest skłonna
przenieść ich relację na grunt prywatny. A kiedy zmuszony
był odwołać ich środowe spotkanie, dała mu odczuć, że od-
powiedzialność za to spoczywa wyłącznie na nim.
- Daj mi znać, jak będziesz wolniejszy - powiedziała
chłodno. - Ja na pewno będę do dyspozycji.
Siedząc na krześle, przetarł oczy, które piekły go z niewy-
spania. Do dyspozycji w łóżku, być może... Ale jemu to nie
wystarczało. Chciał być częścią jej życia, chciał, by i ona
chciała, żeby zaangażował się w jej życie. Chciał... o Boże,
nie! Jęcząc, ukrył twarz w dłoniach. Chciał się z nią ożenić!
Jesteś przemęczony, powiedział sobie kilka minut pózniej
w łazience, spryskując twarz wodą. Przemęczony i przepra-
cowany. Ale żeby przyszło mu do głowy małżeństwo? To
przecież ostatnia rzecz, jakiej by chciał. I ostatnia rzecz,
jakiej ona by chciała. Już sobie wyobrażał, jak by zareago-
wała! Z niedowierzaniem roześmiałaby mu się w twarz albo
uraczyła jakąś sarkastyczną uwagą, na przykład: Nie w tym
życiu, kolego!"
Myśląc o tym, poczuł złość. Spróbował skierować ją na
siebie. W końcu to jego własny dziwaczny pomysł. Skoro
jest na tyle durny, żeby rozważać małżeństwo, jeszcze zanim
doszło do pierwszej randki - ma to, na co zasłużył. Ale nie,
jednak nie - poczuł, że to na nią jest zły. Czyżby na tym
opierała swą taktykę? Czy z jej pomocą manipulowała Tan-
nerem? Czy właśnie dlatego ów legendarny pierścionek za-
ręczynowy w ogóle się pojawił?
S
R
Rozwiązanie było proste: niczego nie zaczynać. Zwłasz-
cza że mężczyzni znacznie lepiej niż kobiety panują nad
uczuciami za pomocą rozumu. Wiedział, że im bardziej po-
zwoli jej" się opętać, tym trudniej będzie mu z nią skończyć.
Gdyby spełniło się to, co sobie obiecywał po tamtym poca-
łunku, byłoby po nim. No i przecież jasno powiedziała mu,
że nie ma ochoty na coś wyjątkowego". Więc lepiej w ogóle
nie zaczynać niż wpaść w to po uszy i potem cierpieć.
Ze zrezygnowaną miną odkręcił kran. Otóż to - po prostu
niczego nie zacznie. Ale przecież w głębi duszy wiedział, że
już na to za pózno; że coś zaczęło się w chwili, gdy tylko na
nią spojrzał - choćby nie wiem jak temu zaprzeczał... Teraz
był już bezsilny i mógł jedynie mieć nadzieję, że wszystko
zostanie po staremu, że nie podlewane nasionko nie zakieł-
kuje. Sam z powodzeniem stosował tę metodę, kiedy jakaś
dziewczyna chciała od niego więcej, niż był w stanie jej dać.
Teraz po raz pierwszy zrozumiał, przez co one wszystkie
przechodziły. Postanowił - tym razem szczerze - nigdy więcej
nie flirtować. Myśli o dawnych dziewczynach nie były zbyt
pokrzepiające. Czemu nie zakochał się w którejś z nich? Były
miłe, pogodne, uległe. Wprost idealne. Czemu, na Boga, mu-
siał się zadurzyć w kobiecie upartej, irytującej, wybrednej?
I takiej, która wcale nie chce od niego tego, co po raz
pierwszy w życiu może ofiarować. Chciał przyjąć na siebie
zobowiązanie, zaangażować się i wyjść poza czysty seks.
Pragnął wspólnoty dusz, nie tylko ciał. Z goryczą uświadomił
sobie, że tego wszystkiego nie będzie mógł ofiarować już
nikomu.
S
R
ROZDZIAA SIDMY
Teraz oboje wykazywali ostrożność. Omijali się z daleka.
Kiedy zaś czasem dochodziło do spotkania, wytwarzało się
między nimi takie napięcie, iż David obawiał się, że za któ-
rymś razem nie wytrzyma i albo zrobi awanturę, albo rzuci
się na Lisę w przypływie dzikiej żądzy. Na szczęście obe-
cność innych osób wykluczała te ewentualności, a David tak
samo jak Lisa pilnował, by nigdy nie zostali sam na sam.
Co do wspólnego projektu badawczego, to w tej sprawie
porozumiewali się za pomocą listów. Może niedługo cała ich
współpraca będzie odbywać się drogą korespondencyjną?
Zresztą miał teraz co innego na głowie. Na przykład slaj-
dy, które miały mu posłużyć za ilustrację do referatu przy-
gotowywanego na konferencję. Mało brakowało, a byłby
złamał przysięgę i znów zaczął flirtować. Ginette, która miała
dostarczyć mu slajdy, aż się prosiła o komplement. Davida
korciło, by zachęcić ją do skutecznego działania jakimś spe-
cjalnym uśmiechem albo zalotnym spojrzeniem. Naprawdę z
trudem się powstrzymał.
Zamiast tego poprosił Alana, by użył swego autorytetu i
zobowiązał Ginette do dostarczenia slajdów na czas.
- Dobrze. - Alan skinął głową i zerknął z ukosa na Da-
vida. - Nie sądziłem, że nakłonienie Ginette do współpracy
S
R
może ci sprawić jakiś kłopot. Co z tobą? Nagle straciłeś swój
urok?
- Lisa mnie z tego wyleczyła - wyjaśnił przygnębionym
tonem.
Lisa miała rację - używanie seksualności jako broni i
narzędzia było nie do przyjęcia. Była to rozrywka potencjal-
nie szkodliwa, a ostatnio David nabrał nowego szacunku dla
potęgi uczuć. Nie odwzajemniona namiętność nie jest godna
polecenia. Przenika każdy aspekt życia i sprawia, że człowiek
czuje się tak, jakby chorował na grypę. Dobrze jest myśleć o
niej jako o chorobie wirusowej. Można wtedy mieć nadzieję,
że z czasem objawy przeminą, a nawet że organizm uodporni
się na nią.
Alan przyglądał się Davidowi z nie skrywanym zacieka-
wieniem.
- Masz czas na kawę?
David podążył za szefem do pokoiku dla personelu ope-
racyjnego. Zrobili sobie kawę i poczęstowali się ciasteczka-
mi. Alan pierwszy się odezwał.
- Z czego konkretnie wyleczyła cię Lisa?
- Z flirtowania. - Kwaśno się uśmiechnął. - A tak ogól-
nie, to wyleczyła mnie z wiary w to, że jestem bardziej godny
zaufania niż inni mężczyzni.
- Zaufanie Lisy trudno zdobyć, ale gdy już raz je pozy-
skasz, to na zawsze.
David westchnął ciężko.
- Czemu ona wszystko tak utrudnia? Rozumiem, że się
zraziła, ale obraża mnie to, że widzi we mnie następnego
Tannera. - Pytająco uniósł brwi. - Czemu jej negatywne na-
stawienie do mężczyzn nie wpływa na stosunki z tobą?
S
R
Alan spojrzał na Davida i lekko skinął głową.
- Lewis nie był pierwszym facetem, który ją zawiódł.
- Naprawdę? - David przysunął się bliżej do Alana. Tak
mało wiedział o Lisie, a teraz nagle poczuł, że wiedza ta może
mieć dla niego kapitalne znaczenie. - Dobrzeją znasz, prawda?
- Ja zastępuję jej ojca. Choć byłaby wstrząśnięta, gdyby
usłyszała, że tak powiedziałem. Ona... nie ma czasu dla
swego prawdziwego ojca.
- Dlaczego?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]