[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjdą. Mallory nie tracił czasu.
Zostaniemy zatrzymani i poddani badaniu powiedział szybko. O ile się nie mylę,
jest to ten sam duży kuter, który nas mijał dziś rano. Bóg wie, jak to się stało, ale
Niemcy otrzymali jakąś wiadomość i będą podejrzliwi jak diabli. Nie należy się
spodziewać żadnych względów. Będą uzbrojeni po zęby i będą rozrabiali. %7ładne
półśrodki nie wchodzą w rachubę. Chciałbym, żebyśmy to sobie jasno uświadomili.
Albo oni pójdą na dno, albo my. Z takim ładunkiem na pokładzie nie możemy ocaleć
przy inspekcji. A przecież dodał nie zamierzamy wyrzucić tego ładunku za burtę.
Pośpiesznie wyłuszczył swoje plany. Stevens, wychylając się z okienka sterówki,
poczuł mdlący ból w żołądku, poczuł, jak krew ucieka mu z twarzy. Cieszył się, że
ściana sterówki zasłania go prawie całego; dawne drżenie w nodze pojawiło się
znowu. Nawet głos miał drżący.
Ale& sir, sir&
O co chodzi, Stevens? Nawet w tak gorączkowym pośpiechu Mallory urwał na
widok bladej, ściągniętej twarzy i zbielałych paznokci zaciśniętych na ramie okienka
rąk.
Pan tego nie może zrobić, sir! Głos był zduszony. Przez chwilę Stevens
bezdzwięcznie poruszał ustami, a potem ciągnął dalej: To masakra, sir& to po
prostu morderstwo!
Zamknij się, dzieciaku! warknął Miller.
A to co znowu, kapralu! krzyknął ostro Mallory. Przez długą chwilę patrzył na
Amerykanina, pózniej zwrócił się do Stevensa, oczy miał chłodne.
Poruczniku, cała zasada prowadzenia skutecznej wojny polega na tym, żeby
postawić nieprzyjaciela w niekorzystnej sytuacji, żeby nie dać mu równych szans.
Albo my ich zabijemy, albo oni zabiją nas. Albo oni pójdą na dno, albo my a wraz z
nami tysiąc ludzi na Cheros. To takie proste, poruczniku. To już nawet nie kwestia
sumienia. Przez kilka sekund Stevens spoglądał na Mallory.ego w zupełnej ciszy.
Uświadomił sobie niejasno, że wszyscy na niego patrzą. W tej chwili nienawidził
Mallory.ego, mógłby go zabić. Nienawidził go, ponieważ& nagle uświadomił sobie, że
nienawidzi go jedynie za bezlitosną logikę tego, co powiedział. Zerknął na swoje
zaciśnięte dłonie& Mallory, bożyszcze wszystkich młodych alpinistów, którego
fantastyczne akcje były sensacją światowej prasy w latach 1938 i 1939; Mallory,
którego w sposób najbardziej okrutny dwukrotnie opuściło szczęście, gdy Rommel
zaskoczył go w pustyni; Mallory, który trzykrotnie odmawiał przyjęcia awansu, ażeby
pozostać ze swymi ukochanymi Kreteńczykami, otaczającymi go niemal
bałwochwalczą czcią& Myśli te chaotycznie przelatywały mu przez głowę. Powoli
podniósł oczy, spojrzał na szczupłą, opaloną twarz, zmysłowe, jakby rzezbione usta,
gęste czarne brwi, proste jak kreska nad piwnymi oczyma, które potrafiły być tak
chłodne lub tak pełne współczucia. I nagle zawstydził się, wiedział, że nie jest w
stanie ani zrozumieć, ani osądzić kapitana Mallory.ego.
Bardzo przepraszam. Uśmiechnął się z wysiłkiem. Bredzę, jakby to kapral Miller
powiedział. Zerknął na kuter zbliżający się z południowego wschodu. Znowu poczuł
mdlący strach, ale głos miał już dość pewny. Nie zawiedzie się pan na mnie, sir.
Dobrze. Nie miałem nigdy co do tego wątpliwości. Teraz Mallory z kolei się
uśmiechnął, spojrzał na Millera i Browna. Przygotujcie wszystko i połóżcie na
odpowiednich miejscach. Spokojnie, swobodnie, tylko dobrze schowajcie. Z
pewnością będą nas obserwować przez lornety. Odwrócił się i poszedł na dziób
statku, Andrea za nim.
Byłeś bardzo surowy dla tego młodego człowieka. W tonie Andrei nie było krytyki
ani wyrzutu, po prostu stwierdzenie faktu.
Wiem. Mallory wzruszył ramionami. Nie lubię tego& Ale musiałem tak zrobić.
Ja też myślę, że musiałeś powiedział wolno Andrea. Tak, to było konieczne. Ale
okrutne& Sądzisz, że użyją działa na dziobie, żeby nas zatrzymać?
Mogą& Nie wróciliby do nas, gdyby nie byli pewni, że coś tu nie gra. Ale strzał
ostrzegawczy przed dziobem& Zazwyczaj nie bawią się w takie rzeczy. Mallory
uśmiechnął się. Czas, żebyśmy zajęli stanowiska. Pamiętaj, czakaj na mnie. Bez
trudu usłyszysz mój sygnał zakończył sucho. Wysokie, spienione odkosy zmieniły
się w nieduże zmarszczki na wodzie, ciężki diesel ścichł do pomruku, gdy kuter
niemiecki prześlizgiwał się w odległości zaledwie sześciu stóp od ich burty. Mallory
siedział na skrzynce na dziobie, pracowicie przyszywając guzik do starej kurtki,
leżącej na pokładzie. Z tego miejsca widział sześciu ludzi w mundurach niemieckiej
marynarki wojennej jeden przycupnął za spandauem z taśmą nabojową,
ustawionym na trójnogu, tuż za działkiem, trzej dalsi zgromadzili się na śródokręciu.
Każdy z nich jak stwierdził Mallory zbrojny w pistolet maszynowy Schmeissera.
Dowódca, młody porucznik o chłodnej twarzy, z żelaznym krzyżem na mundurze,
wyglądał ze sterówki, a w luku maszynowni również tkwiła ciekawa głowa. Ze swego
miejsca Mallory nie widział rufy
wydęty na niepewnym wietrze żagiel zasłaniał mu widok, ale wnosząc z muszki
karabinu maszynowego, która drapieżnie myszkowała tylko po przedniej części ich
kutra, miał prawie pewność, że drugi cekaemista z tyłu robi coś podobnego. Młody
porucznik o ostrej twarzy prawdziwy wychowanek Hitlerjugend, pomyślał Mallory
wychylił się ze sterówki i przyłożył zwinięte dłonie do ust.
Spuścić żagle! krzyknął. Mallory zdrętwiał, zamarł w bezruchu. Igła wbiła mu się
w dłoń, ale nawet tego nie zauważył. Porucznik odezwał się po angielsku! Stevens
jest tak młody, tak niedoświadczony. Złapie się na to pomyślał Mallory z nagłą
pewnością, musi się na to złapać. Ale Stevens nie dał się złapać. Otworzył drzwiczki,
wychylił się, przyłożył dłoń do oczu i gapił się tępo w niebo, z otwartymi szeroko
ustami. Tak doskonale udawał człowieka, który nie pojmuje kompletnie nic, że
wyglądał prawie jak karykatura. Mallory uściskałby go. Nie tylko zresztą dzięki
swemu zachowaniu, ale także dzięki czarnemu zniszczonemu ubraniu i włosom
ufarbowanym na czarno jak u Millera, Stevens przypominał do złudzenia
flegmatycznego, nieufnego rybaka z wysp.
Ech?! ryknął.
Spuścić żagle! Wchodzimy na pokład! Znowu po angielsku pomyślał Mallory.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]