[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najłatwiejszym punktem wejścia będzie jego punkt wyjścia. Czy udanie się na to samo miejsce coś
pomoże?
Pospiesznie mknął ciemnymi, krętymi bocznymi drogami. Było już dość pózno i nie
przejeżdżały żadne samochody. Makabryczne uczucie wrażenie, że lada moment jeleń może
wyskoczyć mu przed maskę kazało mu zwolnić, lecz tylko na chwilę.
Dziwne, jak łatwo odnalazł to miejsce i jaki był pewien, że to właśnie jest właściwy punkt,
skoro każdy zakręt na drodze wyglądał tak samo. Księżyc ledwo się przedzierał przez gęste
listowie, chociaż była pełnia. Nie było srebrnej plamy światła, a jedynie rozjaśnione powietrze, coś
w rodzaju upiornej szarej mgły. A jednak znalazł róże.
Nie te, które jej podarował, lecz róże podobne do nich. Leżały na poboczu drogi, całkiem
zwiędłe. Kiedy je podniósł, ich płatki opadły niczym spalone wiórki; ocalała tylko ich fioletowa
satynowa wstążka.
Tristan wpatrywał się w drogę, jak gdyby mógł zajrzeć w głąb czasu. Usiłował sobie
przypomnieć ostatnią minutę życia. Zwiatło. Niewiarygodne światło i głos, a może wiadomość
nie był pewien, czy to rzeczywiście był głos, i nie potrafił sobie przypomnieć żadnych słów. Ale to
nadeszło po eksplozji światłości.
Raz jeszcze powrócił myślami do światła i na nim skoncentrował swój umysł.
Zwietlny punkt tak, przed tunelem, przed oślepiającym światłem na jego końcu, był
jeszcze świetlny punkt: światełko odbite w oku jelenia.
Tristan zadrżał. Wziął się w garść. Potem cała jego istota odczuła zderzenie. Miał wrażenie,
jak gdyby zapadał się w głąb samego siebie. Przewrócił się do tyłu. Samochód pędził do tyłu, jak
gdyby trasa w wesołym miasteczku nagle ruszyła na wstecznym biegu. Ugrzązł w taśmie biegnącej
do tyłu, z niezrozumiałymi słowami i chaotycznymi ruchami. Usiłował to zatrzymać, nakazywał
temu, by stanęło; każda cząstka jego energii miała na celu powstrzymanie tego wyścigu w czasie
do tyłu.
A potem on i Ivy siedzieli obok siebie, absolutnie nieruchomo, jak gdyby zastygli w
filmowym kadrze. Znajdowali się w samochodzie i teraz powoli posuwali się naprzód.
Ostatni rzut oka na rzekę odezwał się, gdy droga ostro zakręcała, oddalając się od wody.
Czerwcowe słońce, które opadało nad zachodnim skrajem krajobrazu Connecticut, rzucało
smugi światła na same czubki drzew, oprószając je złotem. Kręta droga wślizgnęła się do tunelu
utworzonego przez klony, topole i dęby. Ivy czuła się tak, jakby wraz z Tristanem zanurzała się w
falach; zachodzące słońce migotało w górze, a ich dwoje poruszało się razem w przepaści błękitu,
fioletu i ciemnej zieleni. Tristan zapalił przednie reflektory.
Naprawdę nie musisz się spieszyć powiedziała Ivy. Już nie jestem głodna.
Popsułem ci apetyt?
Pokręciła przecząco głową.
Chyba to szczęście wypełnia mnie całą odparła łagodnie.
Auto mknęło naprzód i ostro weszło w zakręt.
Mówiłam, że nie musimy się spieszyć.
To dziwne mruknął Tristan. Zastanawiam się, co... Przelotnie spojrzał na swoje
stopy. To nie wygląda...
Zwolnij, dobrze? Nieważne, jeśli się trochę spóznimy... Och!
Ivy wskazała na wprost. Tristanie!
Coś przedarło się przez krzaki na drogę. Nie widziała, co to takiego, tylko dostrzegła
poruszenie wśród głębokiego cienia. Potem jeleń się zatrzymał. Odwrócił głowę, wbijając wzrok w
jasne światła samochodu.
Tristanie!
Mocniej nacisnął na pedał hamulca. Pędzili w stronę błyszczących oczu.
Tristanie, nie widzisz go?
Wciąż mknęli.
Ivy, coś się...
Jeleń! wykrzyknęła.
Raz po raz naciskał hamulec, przydeptując pedał do samej podłogi, lecz auto nie zwalniało.
Oczy zwierzęcia rozjarzyły się. Potem wyłoniło się zza nich światło, jaskrawy rozbłysk
wokół ciemnego kształtu. Z naprzeciwka nadjeżdżał samochód. Otaczały ich drzewa. Nie było
miejsca, żeby skręcić w lewo czy w prawo, a pedał hamulca leżał już płasko na podłodze.
Zatrzymaj się! zawołała.
Ja...
Zatrzymaj się, dlaczego się nie zatrzymujesz? błagała. Tristanie, stój'.
Chciał, żeby samochód stanął, chciał powrócić do terazniejszości, ale nad niczym nie
panował, nic nie powstrzymało go przed pomknięciem w wirujący lej ciemności. A ten go
pochłonął.
Kiedy Tristan otworzył oczy, spoglądała na niego Lacey.
Ostra jazda?
Tristan rozejrzał się dokoła. W dalszym ciągu znajdował się na leśnej drodze, ale był teraz
wczesny ranek złote światło, ulotne jak pajęczyny oplatające drzewa. Próbował sobie
przypomnieć, co się wydarzyło.
Wzywałeś mnie, wiele godzin temu pytałeś mnie, co dalej robić odświeżyła mu pamięć.
Oczywiście nie mogłeś się doczekać, żeby się dowiedzieć.
Cofnąłem się powiedział, a potem raptownie wszystko do niego wróciło. Lacey, to nie
był tylko jeleń. Skoro to nie był jeleń, to mogła być ściana. Albo drzewa, albo rzeka czy most. To
mógł być inny samochód.
Zwolnij, Tristanie! O czym ty mówisz?
Nie było ciśnienia, zabrakło płynu. Ugiął się aż do podłogi.
Co się ugięło? spytała Lacey.
Pedał. Hamulca. Nie powinien tak się poddawać. Tristan chwycił Lacey. A co jeśli...
Co jeżeli to nie był wypadek? Jeśli to tylko tak wyglądało?
A ty tylko wyglądasz na martwego odparła. Niezle mnie nabrałeś.
Posłuchaj mnie, Lacey. Te hamulce były w idealnym stanie. Ktoś musiał przy nich
majstrować. Ktoś przeciął przewód! Musisz mi pomóc.
Ale ja nie wiem nawet, jak zatankować benzynę powiedziała.
Musisz mi pomóc dotrzeć do Ivy! Tristan ruszył drogą.
Ja bym raczej popracowała nad hamulcami zawołała za nim Lacey. Zwolnij,
Tristanie. Zanim powalisz następnego jelenia.
Ale nic nie zdołałoby go zatrzymać.
Ivy musi znowu uwierzyć mówił Tristan. Musimy do niej dotrzeć. Ona musi
wiedzieć, że to nie był wypadek. Ktoś chciał, żebym zginął ja... albo Ivy!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]