[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rzucają tego dnia z pracy. Pokój był przestronny i wygodnie
urządzony, a centralne miejsce na ścianie zajmowała mapa
świata z powbijanymi w nią niewielkimi szpilkami o czer-
wonych główkach. Wskazywały one miejsca, do których ak-
tualnie przydzielono pracowników wywiadu epidemiologi-
cznego. Doktor Carbonary był mężczyzną o łagodnym gło-
sie, ojcowskim sposobie bycia i z całą strzechą niesfornych,
siwych włosów. Gestem pokazał Marissie, że ma usiąść i po-
czekać, aż skończy rozmawiać przez telefon. Odłożył słucha-
wkę i uśmiechnął się do niej. Marissa ujrzała w tym uśmiechu
157
promyk nadziei. Nie było to zachowanie wskazujące na ry-
chłe zerwanie umowy o pracę. Następnie Carbonary zasko-
czył ją, wspominając o piątkowym napadzie i stracie ulubio-
nego psa. Wydawało jej się, że nikt o tym nie wie z wyjątkiem
Tada, Ralpha i Judsonów.
 Mam zamiar zaproponować pani krótki urlop-ciąg-
nął Carbonary. - Po tak ciężkich przejściach zmiana oto-
czenia dobrze by pani zrobiła.
 Jestem panu bardzo zobowiązana za troskę - zaczęła
Marissa. - Ale prawdę mówiąc, wolałabym kontynuować
pracę. W ten sposób przestanę o tym myśleć, a- ponadto nie
sądzę, by epidemia dała nam spokój.
Carbonary ujął fajkę. Kiedy tytoń rozpalił się w zadowa-
lającym stopniu, doktor przemówił:
- Niestety, w związku z Ebolą pojawiły się pewne prob-
lemy. Z dniem dzisiejszym zostaje pani przeniesiona z Wy-
działu Wirusologii do Wydziału Bakteriologii. Może pani
zatrzymać swój obecny pokój. Jest nawet bliżej pani nowego
miejsca pracy. Wierzę, że nowe stanowisko będzie dla pani
równie atrakcyjne jak poprzednie.
Energicznie wydmuchnął wirujące kłęby siwego dymu.
Marissa była zdruzgotana. W jej pojęciu to przeniesienie by-
ło równoznaczne z wyrzuceniem z pracy.
 Mógłbym panią okłamać, ale prawda jest taka, że dy-
rektor Centrum, doktor Morrison, osobiście polecił prze-
nieść panią z wirusologii i umieścić z dala od problemu Eboli.
 Nieprawda-parsknęła Marissa. - To sprawka dok-
tora Dubcheka!
 Nie, to nie doktor Dubchek wydał takie polecenie -
z naciskiem powiedział Carbonary, po czym dodał: - ...cho-
ciaż nie był mu przeciwny.
Dziewczyna roześmiała się sarkastycznie.
 Marisso, wiem, że między panią a doktorem Dubche-
kiem miało miejsce ubolewania godne starcie osobowości, ale...
 Lepszym określeniem byłaby "seksualna napaść" -
wpadła mu w słowo Marissa. - Ten człowiek zrobił wszys-
tko, by obrzydzić mi życie od czasu, kiedy odrzuciłam jego
zaloty.
158
- Przykro mi to słyszeć - odrzekł Carbonary spokoj-
nym głosem. - Być może wszyscy na tym skorzystają, jeśli
ujawnię pani całą historię. Widzi pani, doktor Morrison
otrzymał telefon od kongresmana Cahtina Markhama, któ-
ry jest zasłużonym członkiem podkomisji w Departamencie
Zdrowia. Jak pani wiadomo, podkomisja ta zajmuje się co-
rocznym przydziałem funduszy dla CKE. To kongresman,
o którym wspomniałem, nalegał na odsunięcie pani od spra-
wy Eboli, nie doktor Dubchek.
Marissę zamurowało po raz drugi. Wydało jej się niewia-
rygodne, by członek Kongresu Stanów Zjednoczonych oso-
biście telefonował do dyrektora CKE jedynie po to, by ją,
Marissę Blumenthal, odsunąć od śledztwa w sprawie Eboli.
 Czy kongresman Markham wymienił mnie z nazwis-
ka? - spytała, gdy powrócił jej głos.
 Tak - potwierdził Carbonary. - Proszę mi wierzyć,
sam to sprawdziłem.
 Ale z jakiego powodu? - Marissa nie mogła tego zro-
zumieć.
 Nie podano żadnego powodu - odparł Carbona-
ry. - Było to bardziej polecenie niż prośba. Powody polity-
czne nie dały nam prawa wyboru. Sądzę, że pani to zrozumie.
Marissa potrząsnęła głową.
 Nie rozumiem. Ale wydaje mi się, że zmieniłam zdanie
na temat urlopu. Potrzeba mi będzie trochę czasu, by ochło-
nąć.
 Wspaniale-oświadczył Carbonary. - Załatwię pani
wniosek od ręki. Wypocznie pani i zacznie od nowa. Chciał-
bym panią zapewnić, że nie mamy zastrzeżeń co do pani
pracy. Wręcz przeciwnie, jesteśmy pod wrażeniem pani do-
tychczasowych dokonań. Epidemia Eboli to przerażające
wydarzenie. Będzie pani cennym nabytkiem zespołu pracu-
jącego nad bakteriami jelitowymi i jestem pewien, że dogada
się pani z kierownikiem tego zespołu, panią doktor Harriet
Sanford.
Kiedy Marissa jechała do domu, w jej umyśle wrzało jak
w ulu. Miała nadzieję, że w pracy zapomni o nagłej śmierci
159
Taffy'ego. Liczyła się co prawda z możliwością wyrzucenia
jej z CKE, natomiast nie spodziewała się, że zostanie wy-
słana na urlop. Przyszło jej na myśl, aby spytać Ralpha, czy
poważnie mówił o wakacjach na Karaibach. Niemniej jed-
nak pomysł ten miał swoje złe strony. Ralph to świetny przy-
jaciel, Marissa nie była jednak pewna, czy chciałaby dalej
posunąć ich znajomość.
Dom wydał jej się pusty bez entuzjastycznej bieganiny
Taffy'ego. Przez chwilę ogarnęło Marissę przemożne prag-
nienie, by położyć się na łóżku i naciągnąć kołdrę na głowę.
Jednak oznaczałoby to poddanie się depresji, którą zdecy-
dowana była zwalczyć. W głębi ducha nie wierzyła w podany
przez Carbonary'ego powód odsunięcia jej od sprawy Eboli.
Lakoniczne wiadomości od kongresmanów zwykle nie wy-
woływały tak piorunujących reakcji. Była przekonana, że
przy bliższym sprawdzeniu Markham okaże się przyjacielem
Dubcheka. Spojrzała na łóżko, kuszące miękkimi podusz- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl