[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przy ulicy Jaracza piętnaście. Tam jest chyba jakaś melina, panie kapitanie. Nie
wchodziłem, bo nie miałem rozkazu. W biurze meldunkowym powiedziano mi, że
Lelicki przez dwa lata meldował się na pobyt tymczasowy, ale ponieważ nie podjął
nigdzie pracy zarobkowej, pózniej nie otrzymał już pozwolenia na pobyt. Mieszka
więc od trzech lat nielegalnie, właśnie tam, przy Jaracza. Od pięciu lat też kręci się
nieustannie w rejonie osiedla Matejki, zwłaszcza na ulicy Lipowej. Wykonuje dla
właścicieli willi rozmaite drobne usługi. Zimą wykorzystują go najczęściej do palenia
w centralnym, poza tym trzepie dywany, wywozi śmieci, sprząta posesje, przycina
żywopłoty, taki facet do wszystkiego. Opinię ma dobrą, chociaż uważają go za
przygłupiego. Mruk, ale chętny do pracy, i wszyscy zleceniodawcy są z niego
zadowoleni. Poza tym niekarany. Uczciwy, nie kradnie, podobno można powierzyć
dom jego opiece i przypilnuje.
To wszystko?
Czy to mało, kapitanie? sierżantowi wydłużyła się twarz. W tak krótkim
czasie?
Zupełnie niezle, sierżancie pochwaltfl%7łabicki. Teraz jedzcie do centrali
i wynotujcie za okres of tatnich sześciu miesięcy wszystkie połączenia telefoniczne
numeru Anny Borowskiej oraz ustalcie abonentów, którzy się z jej numerem łączyli.
To robota na pół dnia westchnął sierżant.
Mylicie się pocieszył Andrzej załatwicie ją o wiele szybciej.
Sierżant dyskretnie wzruszył ramionami, niedbale zasalutował i wyszedł.
Pięć lat temu przybył do naszego miasta powiedział Andrzej. Mniej
więcej w tym samym czasie Anna Borowska zachorowała psychicznie...
Daj spokój obruszył się %7łabicki. Jaki związek ma pojawienie się
Lelickiego z chorobą Borowskiej?
Nie wiem, ale te daty dziwnie pasują do siebie. Jedzmy. Jedzmy na Jaracza
poderwał się Andrzej. Daję nakaz przeszukania w mieszkaniu zajmowanym przez
Lelickiego.
*
Przy Jaracza piętnaście znalezli rozwalający się, drewniany, parterowy barak. I
gdyby nie smrodliwy rynsztok płynący mętną, cuchnącą cieczą przez wyboiste
podwórze można by sądzić, że barak nie jest zamieszkany. Zwłaszcza że
ostemplowano go urzędowym obwieszczeniem: Obiekt przeznaczony do
rozbiórki". Małe okna były tak brudne, że nie przepuszczały światła do wnętrza ani
nie pozwalały niczego dostrzec. Ale w gołębniku na podwórzu gruchały dorodne
gołębie, a między dwoma słupami na rozpiętych sznurach suszyła się bielizna.
Drzwi były jednak głucho zamknięte. Długo dobijali się, nim usłyszeli człapanie i
zachrypły, kobiecy głos, który zawarczał ze złością:
Czego?
Milicja. Otworzyć nakazał %7łabicki.
Z sionki buchnął odór samogonu. Kobieta zaciągnęła rozchełstaną na piersiach
bluzkę. Miała przekrwione oczy, żółtą cerę, kołtun nieczesanych, zlepionych brudem
włosów na głowie.
Panie władzo jęknęła przymilnie, prosząco. Chwyciła %7łabickiego za
rękaw. Panie władzo...
%7łabicki lekko ją odepchnął. Zza drewnianych, zmurszałych drzwi głos męski
wychrypiał:
Jadzka! Sprzedawaj drożej, cztery dychy za pół basa. Kobieta tylko jęknęła, ale
%7łabicki z Andrzejem już weszli
do kuchni. To stąd bił odór samogonu. Wysoki, tęgi, równie odrażający mężczyzna
pochylał się nad stołem, zastawionym dziesiątkami butelek po winie, wódce,
lemoniadzie, i z wielkiej, dwudziestolitrowej kanki czerpał wazową łychą bimber.
Na widok munduru kapitana błysk strachu strzelił w oczach i zaraz przygasł.
Mężczyzna, zrezygnowany, odrzucił łyżkę wazową na stół, otarł ręce o spodnie i
powiedział:
Cholera. Jadzka, wpadliśmy.
Cicho! burknęła kobieta i znowu przyskoczyła do %7łabickiego. Panie
władzo... dwoje dzieci... małych... chorych... my pierwszy raz, żyć jakoś trzeba...
Gdzie te dzieci? zapytał %7łabicki. W kuchni panował zatęchły półmrok i nic
nie wskazywało na obecność dzieci, żadnych dziecinnych ubrań, drobiazgów,
zabawek.
Kobieta uśmiechnęła się zachęcająco:
Tam pokazała ręką kąt w kuchni małe, chore...
W kącie, za zrujnowanym piecem, coś się poruszyło. %7łabicki podszedł, zatrzymał się,
pochylił i cicho przywołał:
Andrzej! Zobacz!
Na przegniłym sienniku rzuconym wprost na podłogę, błyszczały gorączką dwie
pary oczu. Te oczy wydawały się zbyt duże, a twarzyczki dzieci były jak piąstki,
policzki pomarszczone. Głowy również były jakby zbyt wielkie w stos^iku do
chudych ramionek, wyłaniających się spod szmat, ktołe być może kiedyś były
kołdrami lub kocami.
Małe, chore zajęczała kobieta.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]