[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Doktor nerwowo się zakrzątał i zaczął szukać swojego kapelusza, w końcu nie znalazł i
opadł bez sił na fotel.
 To okropne!  powtórzył.
 Mój drogi  zaszeptał sędzia  trochę pana, przyznam się, nie rozumiem... Przecież to
pan zawinił! Walić w twarz pod koniec dziewiętnastego wieku  to w pewnym stopniu, proszę
mi wybaczyć, nie wypada... Jest sukinsynem, zgoda, ale... ale sam pan wie, że i pan postąpił
nierozważnie...
 Racja!  zgodził się przewodniczący.
Przynieśli wódkę i zakąskę. Doktor machinalnie wychylił kieliszek na pożegnanie i zakąsił
rzodkiewką. Kiedy wracał do szpitala, jego myśli były zasnute mgłą jak trawa jesiennym
porankiem.
 Czyż po to  myślał  tak dużo ostatnio przeżyłem, przemyślałem i powiedziałem, żeby
wszystko skończyło się tak bezsensownie i banalnie! Ależ głupio! Ależ głupio!
Było mu wstyd, że wplątał w swoje osobiste problemy obcych ludzie, wstyd za słowa,
które tym ludziom mówił, za wódkę, którą wypił z przyzwyczajenia, za próżne życie, które
prowadził, za swój powierzchowny umysł... Po powrocie poszedł na obchód. Felczer szedł
obok, stąpając miękko jak kocur, i tak samo miękko odpowiadał na pytania... I felczer, i
*
Ewangelia wg św. Mateusza 5,9 (przyp. tłum.).
48
rusałka, i siostry udawali, że nic się nie stało, że wszystko jest w porządku. I sam doktor z
całych sił starał się wyglądać na obojętnego. Dawał polecenia, gniewał się, żartował z
chorymi, a w jego głowie nie przestawało pulsować:  Głupio, głupio, głupio...
1888
49
ZWIATAA
Na dworze niespokojnie zaszczekał pies. Inżynier Ananjew, jego pomocnik  student von
Stenberg i ja wyszliśmy z baraku, żeby popatrzeć, na kogo szczeka. Byłem tu gościem i wcale
nie musiałem wychodzić, ale po wypitym winie kręciło mi się trochę w głowie, więc
ucieszyłem się z okazji odetchnięcia świeżym powietrzem.
 Nie ma nikogo...  powiedział Ananjew na dworze.  Czemu oszukujesz, Azorku?
Głuptas jeden!
Dookoła nie było żywej duszy. Głuptas Azorek, czarny podwórzowy kundel, chciał chyba
przeprosić za swoje niepotrzebne szczekanie, nieśmiało podszedł do nas i zamachał ogonem.
Inżynier schylił się i podrapał go między uszami.
 I czego, bydlątko, szczekasz bez potrzeby?  zapytał tonem, jakim dobroduszni ludzie
zwracają się do dzieci i psów.  Zły sen miałeś, tak? Oto, panie doktorze, przedstawiam panu
bardzo nerwowego subiekta!  powiedział, zwracając się do mnie. Może pan sobie wyobrazić,
nie znosi samotności, miewa straszne sny, nawiedzają go koszmary, a kiedy na niego
nakrzyczysz, wpada w histerię.
 Tak, delikatny pies...  potwierdził student.
Azorek widocznie zrozumiał, że mówią o nim; podniósł mordę i tęsknie zaskomlał jakby
chciał powiedzieć:  Tak, czasami okropnie cierpię, wybaczcie mi, proszę!
Była sierpniowa, gwiezdna, ale ciemna noc. Po raz pierwszy znalazłem się przypadkowo w
tak wyjątkowej sytuacji, dlatego ta gwiezdna noc wydawała mi się głuchą, wrogą i bardziej
ciemną niż była w rzeczywistości. Byłem na linii kolei, którą dopiero zaczynali budować.
Wysoki, gotowy w połowie nasyp, kupy piasku, gliny i kruszywa, baraki, doły, porozrzucane
gdzieniegdzie taczki, płaskie wzniesienia nad ziemiankami, w których mieszkali robotnicy 
cały ten bałagan, zabarwiony w ciemnościach na jeden kolor, nadawał krajobrazowi jakiś
dziwny, dziki wygląd, nawiązujący do czasów chaosu. We wszystkim, co widziałem wokół
siebie, było tak mało porządku, że wśród szpetnych wykopów, które zmieniły ziemię nie do
poznania, sylwetki ludzi i smukłe słupy telegraficzne wyglądały dosyć dziwacznie: psuły cały
obraz i wydawało się jakby były wzięte nie z tego świata. Panowała cisza, tylko gdzieś bardzo
wysoko nad naszymi głowami telegraf dudnił swą smutną pieśń.
Wdrapaliśmy się na nasyp i spojrzeliśmy z jego wysokości w dół. Jakieś pięćdziesiąt sążni
od nas, tam, gdzie wyboje, doły i kupy gruzu całkowicie zlewały się z nocną mgłą, migotało
słabe światełko. Za nim  drugie, trzecie, a ze sto kroków dalej świeciły się blisko siebie dwa
czerwone punkty  chyba okna jakiegoś baraku  i długi rząd tych świateł, robiąc się coraz
gęściejszy i słabszy, ciągnął się wzdłuż linii aż do samego horyzontu, gdzie opisując półkole,
skręcał w lewo i znikał w dalekiej mgle. Zwiatła były nieruchome. Te światła, nocna cisza i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl