[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z uśmiechem radości i szczęścia na twarzy. Jego rozpie-
rała duma.
- Jak to miło spotkać szczęśliwych ludzi - zauważyła
Merrill.
- Miejmy nadzieję, że na swój miodowy miesiąc nie
planują podróży liniami Coastways.
- Masz rację, linie lotnicze Coastways postawiły nas
w paskudnej sytuacji.
- Lecz jeszcze gorszą rzeczą byłoby wracać autobu-
sem na lotnisko.
- Jeśli zrobimy to dostatecznie szybko, będziemy mo-
gli zająć miejsce przy otwartym oknie.
- Przykro mi, Mel, ale nie udało ci się tym pomysłem
wzbudzić we mnie entuzjazmu.
- Entuzjazm zostawmy na boku. Nie mamy po prostu
innej możliwości.
Win chwycił ją za ramię. Odwróciła się i dostrzegła,
że w zamyśleniu patrzy na długą, czarną limuzynę.
- Zdaje się, że ja mam.
Sobota, 20:37
Kiedy Win odmalował młodemu kierowcy ich przykre
położenie, ten rozjaśnił twarz w sympatycznym uśmiechu
i zgodził się podrzucić ich na lotnisko.
Merrill, nie czekając, aż mężczyźni zakończą rozmo-
wę, weszła do limuzyny i usiadła na tylnym siedzeniu,
wybitym granatowym pluszem. Miała wrażenie, że zna-
lazła się w salonie, tyle tu było wolnego miejsca i pa-
nował taki komfort. Siedzenie niewiele różniło się od ka-
napy, a podłogę zaścielał gruby dywan. Zrzuciła sandały
i zanurzyła gołe stopy w miłej puszystości. Od szofera
dzieliła ją nieprzezroczysta i dźwiękoszczelna pleksa.
Z kolei przed ciekawskimi spojrzeniami przechodniów
chroniły przydymione szyby. Klimatyzacja zapewniała
dopływ chłodnego i wonnego powietrza, orzeźwiającego
niczym kwietniowa bryza. Naprzeciw kanapy stał barek,
telewizor, telefon oraz stereofoniczny magnetofon. Mer-
rill nacisnęła guzik i z głośników popłynęła kojąca mu-
zyka. Zamknęła oczy i z głową odrzuconą do tyłu na plu-
szowe oparcie zaczęła chłonąć wszystkimi zmysłami wy-
smakowane walory luksusowego wnętrza. Jej nerwy po-
woli uspokajały się. Port lotniczy w Providence oddalił
się na odległość tysięcy kilometrów.
Skoro tylko Win dosiadł się do niej, samochód ruszył.
Bardziej zobaczyli to przez boczne szyby, niż usłyszeli.
Nie
było bowiem słychać ani pracy silnika, ani ulicznego zgieł-
ku. Ciszę zakłócały jedynie frazy skrzypiec i fortepianu.
Świat zewnętrzny wydawał się cząstką jakiejś innej plane-
ty.
- Poszczęściło się nam - stwierdził Win. - Szofer ma
akurat okienko w swoim rozkładzie zajęć i może zawieźć
nas tam, gdzie chcemy.
Zabrzmiało to jak stwierdzenie, które jednak w istocie
było pytaniem. Merrill dobrze wiedziała, o co właśnie
zapytał ją Win.
- I co mu powiedziałeś?
Zabrzmiało to jak pytanie, które jednak faktycznie by-
ło odpowiedzią. Wiedziała, oboje wiedzieli, że gdyby
chciała jechać na lotnisko, powiedziałaby to wprost.
- Powiedziałem mu, że nie ma znaczenia, jak długo
będzie jeździł autostradami, przez jakie okolice i z jaką
prędkością, gdyż i tak najważniejsza rzecz wydarzy się
tutaj, w środku.
Nachylił się nad nią, a ona zarzuciła mu ręce na szyję.
Złączyli się w żarliwym, długim, głębokim pocałunku.
Merrill poczuła, że wzbiera w niej namiętność, jakiej nig-
dy nie zaznała. Przezwyciężając wstyd i zakłopotanie,
lekko uniosła się i pozwoliła zsunąć sobie majteczki. Puls
galopował. Drżącymi palcami rozpinała guziki jego ko-
szuli. Kiedy dotykał jej miękkiej i pełnej piersi, ona wo-
dziła dłońmi po jego owłosionych muskułach. Ciepło roz-
chodzące się z lędźwi sprawiło, że osunęła się na sie-
dzenie i bezwiednie rozchyliła nogi. Nie śpieszył się. Pie-
ścił ją, przesuwając rękę coraz niżej, jeszcze niżej, aż...
Jęknęła i napięła brzuch. Przyjął to jako wyraz gotowości
i wsunął się na nią. Przywarła do niego dziko w jakimś
dziewiczym erotycznym uniesieniu. Poczuła coś palącego
pomiędzy udami. Kiedy w nią wszedł, znieruchomiała na
sekundę, a potem opasała jego biodra swoimi atłasowymi
nogami. Wpadł w rytm, miażdżąc jej piersi zaborczymi
dłońmi. Przenikał ją na wskroś we wściekłym zapamię-
taniu, by w pewnym momencie spowolnić ruchy i tym
samym odsunąć moment najwyższej rozkoszy. Było już
jednak za późno. Osiągnęli orgazm prawie równocześnie,
jęcząc, wykrzykując swoje imiona i wczepiając się w sie-
bie, jakby pragnęli stworzyć z dwóch ciał jednorodną pla-
zmę.
Długo dyszeli, a kiedy się wreszcie uspokoili, dziew-
czyna przypomniała sobie o okularach.
- Czy tego szukasz? - zapytał, podając jej szkła.
- Tak, dziękuję.
I od nałożenia okularów zaczęła porządkowanie nie-
ładu, którego symbol, zadarta do pasa spódnica, o mało
co nie przyprawił jej teraz o atak serca.
Dostrzegł jej paniczny pośpiech w zasłanianiu ciała
i poczuł wzruszenie. Był jej coś winien. Pewne wyznanie.
Krępujące, ale naprawdę konieczne.
- Merrill?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]