[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zapis końcowy c. d.
Przechodzą przez Miejscowość otoczoną niskim, pasem gór polodowcowych: Sylwester i
Zdzuj. Idą środkiem mokrej jezdni; w nocy padał deszcz.
Zdzuj z magnetofonem przewieszonym przez kark, z zielonym workiem turystycznym
pełnym plastikowych rolek, które zatrzymały w sobie, w rdzawym pyle, ludzkie głosy, odde-
chy (czyjś kaszel, tykanie zegarka.) Sylwester niesie pomarańcze w papierowej torbie.
Idą, wloką się, gubią, bo co chwilę któryś przystaje, aby ogrzać twarz w promieniach
wschodzącego słońca; poziome promienie, bijące od gór, od cukrowni, rozszczepiane w locie,
w rzęsach, nie mają w sobie jeszcze ciepła. Ranią oczy. Oczy umęczone, pełne jakby kłujące-
go piachu. Idą, niewyspani, ziewają. Zaglądają w cudze okna.
 Tak, ktoś śpi  mówi Zdzuj.  Zaczekaj, popatrzymy. Ulica jest pusta. Skradają się. Ci-
cho! Szyby, firana, tu i tam naddarta, upleciona z białych nici, które lecą w dół jak gwiazdy
śniegu, nagle powiększone. Widać pokój, żyrandol, róg olbrzymiej szafy, dużo luster. Na po-
wierzchni najwyższego lustra unosi się lekka, różowa poświata neonu  Wędliny . Okno
uchylone. Zdzuj wspina się na palcach i wyciąga szyję. Tylko cicho, pst, sza! W półmroku
można rozpoznać& duże łoże& pierzynę, dalej& szafkę nocną& z lekarstwami w butelecz-
kach, w tubkach; & tak ktoś śpi& oddycha&
 Gdyby tak  mówi półgłosem Sylwester  można było obliczyć, ilu ludziom śni się teraz
Zmarły. Stary, to by był dla ciebie materiał na film!
 Stary  odpowiada Zdzuj i prędko schyla głowę, śmieje się bezgłośnie  chcesz mnie
wkopać!& Pst!& Ty nic się nie zmieniłeś, słowo daję. Chooo, pryskamy.
118
Obaj, pochyleni, w śmiechu, ostrożnie, pokracznie, przesuwają się pod murem w stronę
drzwi. Po raz drugi zatrzymują się przy bramie tego domu, najbrzydszego w całej Miejscowo-
ści, aby jeszcze raz odczytać wizytówkę, która zwróciła ich uwagę: biały karton owinięty ce-
lofanem, litery wyblakłe, rozchwiane, pismem pochyłym jak płot:
Dorota i Józef Biegowie
Imię  Józef przekreślono. Scyzorykiem, żyletką, gwozdziem? Ktoś próbował nad imie-
niem  Józef narysować krzyż i wypisać kopiowym ołówkiem.  Zp .
 Co im się śni? co sobie myślą? o co im naprawdę chodzi?  mówi Zdzuj.  Ach, żebym
to ja wiedział, Bieg jedyny wie&
 Bieg czy Bóg?
Zdzuj mechanicznie, poślinionym palcem usiłuje zmazać z wizytówki ślady liter  Zp. i
koślawy rysunek krzyża.
 To nie słyszałeś tego powiedzonka?
Sylwester nie słyszał. Ho, ho! A Zdzuj wywęszył wczoraj jedną rzecz. Pracował ciężko,
kręcił się pół dnia wśród miejscowościan. I wywęszył. Zadawniony, że się tak wyrazi, bilans
krzywd. Ten stary Bieg, nad którym się teraz wprawdzie litują, był kiedyś władcą ich dusz!
Trząsł Miejscowością. Trzymał powiat za gardło. Ilekroć zaczynało się coś dziać niezrozu-
miałego, mawiano: Bieg jedyny wie, co to będzie. Aż się wierzyć nie chce, prawda? Ot, zwy-
czajny, stary, schorowany człowiek. Cichy, mruk, cierpliwy, taki, co to latami nie krzyknie na
żonę, nie poskarży się na ból żołądka i nie przyzna się do zawrotów głowy. Miękki, przyga-
szony. Dobry.
 Nie ten człowiek. Aż się wierzyć nie chce. Wczoraj&
 Cicho!& przerywa mu Sylwester.  Tam ktoś chodzi. W nogi!
Pochyleni, spokraczniali, w śmiechu, oddalają się pośpiesznie od najbrzydszej w całej
Miejscowości kamieniczki. Zachowują się ostrożnie, bojazliwie. Ale czują się  o tak!  nie-
ustraszeni.
Wkrótce minie jedenaście lat od dnia, w którym wręczono im świadectwa maturalne; dziś
wydaje się im, że w ciągu owych jedenastu lat& nic się nie stało, nic ważnego nie zaszło& .
oni nadal, Sylwester i Stach, Duch Wieczny Rewolucjonista, są uczniakami, i oto wracają& z
akcji zalesiania, tak! uczestniczyli w zalesieniu nieużytków, w ramach czynu, teraz: utrudze-
ni, w zabłoconych trampkach, przejęci radosnym chojractwem, w zapachu igliwia, choinek,
 chojraków , jak nazywali sadzonki, z pieśnią marszową, es, pe, hej, es pe, ze skandowaniem
haseł:  nie wzru szo ny trwa ły po kój pod że ga czom so lą wo ku! w rytmicznym tro-
cheju, chojraccy, mocno dokazują, zaglądają w cudze okna, już nie w ramach czynu, bez ram,
kpią z zakazów i granic, es pe, hej, es pe,  nie zna granic ni kordonów pieśni zew & Doka-
zywanie tedy splata się bezkolizyjnie z treścią pieśni,  pieśni zew, pieśni zew ; nieustraszo-
ność nie koliduje z ich lękiem, absolutnie już szczeniackim, mianowicie, że oto w którymś
oknie pojawi się zaspany  dziad , pogoni ich kijem, & wtedy rzucą się na oślep do ucieczki,
dziko z tego powodu szczęśliwi.
Tak się właśnie czują. Grają powieść łazikowską. Inscenizują w swych myślach jakiś za-
czytany pod ławkami romans łotrzykowski, w którym czas nie płynie  od  do , od dzieciń-
stwa do młodości, i od młodości do wieku męskiego, od rozdziału do rozdziału, lecz rozlewa
się wszerz, czas świąteczny, w dużą, złotą kałużę, a oni w nim brodzą. Idą  niewyspani 
jakby biegli. Biegną  w sobie  jak gdyby nie odbyła się tu żadna Uroczystość, oni wcale nie
reprezentowali w niej takich czy innych środowisk, nic ważnego nie zaszło, nie minęło jedno-
cześnie tamtych lat; idą młodzi, tacy piękni; szkolni.
Skręcili w zaciszną willową uliczkę.
119
Ktoś, kto bacznie obserwował ich wczoraj, w sali obrad, potem przy stole z jedzeniem,
byłby gotów mniemać, iż to Zdzuj, no oczywiście, Zdzuj łazęga, dziecko kwiat, przechera i
miglanc, że to on wyciągnął Sylwestra na spacer o świcie, zainicjował powieść łazikowską,
mycie się w zimnym strumieniu, pożeranie pomarańczy  na wyścigi , kto pierwszy, kto po-
łknie połówkę, kto ćwiartkę, Sylwester natomiast, poważny, spokojny, czemu taki skromny?
poddał się inicjatywie przyjaciela.
Było przecież inaczej. Podglądanie śpiących miejscowościan zainicjował Sylwester.
Przedtem jeszcze, gdy zwlekli się z łóżek: mycie się w zimnej  Bieżynie (tak zaczęli nazy-
wać ten strumień), i golenie się nad  Bieżyną  zainicjował Sylwester. Grę wspominków
uczniowskich zainicjował Sylwester. To on pierwszy zanucił es pe, hej, es pe.
Zdzuj& powiedział przed chwilą& coś bardzo ważnego&  Nic się nie zmieniłeś, stary,
daję słowo . Dał słowo. Sylwester doczekał się wreszcie tych słów. Znalazł się przecież ktoś,
kto się nim zajął.
Wczoraj myślał, że wyjedzie z Miejscowości przed kolacją. Wyjdzie, ucieknie, pryśnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl