[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jestem bezpieczna, to znaczy, że na moje pytanie powinna
odpowiedzieć twierdząco, bo martwiła się o mnie, ale się
powstrzymałam. Patrzyłam na jej przemoczone ubranie i
zastanawiałam się, czy niesprawiedliwie ją oceniłam. Może
była kimś więcej niż tylko dziewczyną, która przez wszystkie
lata szkoły dowodziła, że woli jeść w samotności, niż zadawać
się z nami.
Wyrzuciła pustą srebrną torebkę i beknęła.
- Pewnie chcesz z powrotem swój koc? - zapytała i podała
mi go. Wisiał między nami jak srebrna kurtyna.
W końcu pokręciłam głową:
- Trzymaj.
Latarka przestawała działać, bateria słabła. Blada twarz
Arden była ostatnim, co widziałam, zanim światło zgasło i
zasnęłam.
Następnego ranka Caleb zwalczył wysoką trawę,
uderzając w nią kijem. Czekaliśmy, aż jego koń powróci nad
rzekę, ale kiedy słońce wstało, musieliśmy się zbierać.
- Obóz jest o dzień marszu stąd - powiedział Caleb. - Przy
odrobinie szczęścia dotrzemy tam, zanim zapadnie zmrok.
Szliśmy wzdłuż porośniętej mchem drogi. Słońce
wyzwoliło się z różowo - żółtych oków świtu i niebo skąpane
było w bieli.
- Nie możemy długo zostać w obozie - stwierdziłam i
odwróciłam się, żeby porozmawiać z Arden. - Zrobimy
zapasy, ale potem musimy wyruszyć do Kalifii.
Spotkanie z królewskim wojskiem nie dawało mi spokoju.
Nawet teraz, wczesnym rankiem, bez śladu dżipa na
horyzoncie, co kilka metrów oglądałam się za siebie.
Krzywiłam się na dzwięk zawodzących nad głową ptaków.
Arden przegoniła muchę, która zataczała wokół niej kręgi.
- Nie musisz nic mówić - mruknęła, a potem kaszlnęła
nieładnym, mokrym kaszlem. - Czy ta ścieżka będzie w końcu
wygodniejsza? - zapytała, odsuwając sprzed twarzy kłującą
gałązkę.
- Jesteśmy coraz bliżej. - Caleb zanurkował pod niską
gałąz. - Uważajcie. - Spojrzał w niebo, robił to przez cały
dzień.
Zanim ruszyliśmy dalej, czekałyśmy z Arden, aż skończy
grzebać patykami w kurzu. Mierzył długość ich cieni i
porównywał z upływającymi minutami. Potem wiedział,
dokąd iść, jak gdyby komunikował się z ziemią w jakimś
dziwnym języku, którego my nie rozumiałyśmy.
- Patrzysz na nie jak na zegarek. - Wskazałam na słońce.
- To jest mój zegarek. A także kompas i kalendarz. -
Potem przytknął palce do podbródka w udawanym geście
zdziwienia i powiedział: - No proszę, jednak jest coś, czego
nie wiesz.
Zerknęłam za siebie, na Arden. Była nieobecna i w
zamyśleniu wydłubywała brud spod paznokci. Wiedziałam, że
same nie byłybyśmy tak bezpieczne, jak z Calebem. Został ze
mną na brzegu rzeki, ukrył mnie w helikopterze, a wszystko z
powodu, którego nie rozumiałam. Nie znałam jego motywacji
ani nie byłam pewna, czy możemy mu bezgranicznie zaufać.
Nie podobało mi się, że ze mnie kpił i zeszłej nocy
przygwozdził mnie pytaniami, na które wcale nie chciałam
odpowiadać.
- Słuchaj, Caleb - zaczęłam, akcentując jego imię. -
Jesteśmy ci wdzięczne za pomoc, ale o nią nie prosiłyśmy.
- Wiem - odparł. - Już mi o tym przypomniałaś. Godzinę
temu. I rano. I kiedy zgodziłaś się pójść do obozu.
Zdrzemniesz się, zabierzesz jedzenie i potem odprowadzę cię
bezpiecznie na drogę numer 80, żebyś mogła ruszyć do
Kalifii, zrozumiałem.
Prowadził nas teraz inną drogą, na końcu której stał rząd
zdemolowanych domów. Przepłynęły przez nie fale powodzi i
zostawiły brunatne linie jakieś pół metra nad frontowymi
drzwiami. Na ceglanym murze wypisana była wiadomość:
 Umieram, proszę o pomoc".
- Kto jest głodny? - zapytał Caleb.
Zanim zdążyłyśmy odpowiedzieć, wszedł po
rozpadających się schodkach i zniknął w jednym z budynków.
- Chyba tu zjemy lancz... - mruknęła Arden i poszła za
nim.
W środku podłoga była wypaczona i połamana. Zciany
pokrywała czarna pleśń. Naciągnęłam koszulkę na nos, żeby
choć trochę odizolować się od smrodu. W rogu pokoju stała
ogromna rama ze szklanym frontem spękanym na kształt
gwiazdy.
- Co to? - rzuciłam.
Caleb przeszedł przez salon, przestępując nad
nasiąkniętymi wodą książkami i wilgotnymi, gnijącymi
śmieciami. Arden i ja powoli szłyśmy za nim.
- Telewizor - powiedział, kiedy dotarliśmy do drzwi do
kuchni.
Skinęłam głową, ale nie bardzo wiedziałam, co znaczy to
słowo. Urządzenie wyglądało, jakby było bardzo cenne. Przed
nim stała kanapa, cała rodzina musiała więc siedzieć i na nie
patrzeć.
Każda kuchenna szafka stała otworem, a kredensy pełne
były brudnych plastikowych widelców i pustych puszek. Na
podłodze leżało kilka krzeseł, siedzenia miały podarte i
obnażały spleśniałe szare wnętrza. Sufit się zapadł.
- Ostrożnie - syknęła Arden i przyciągnęła mnie do siebie.
Pokazała dziurę w podłodze, w którą prawie weszłam.
Caleb przeskoczył nad nią i skierował się w stronę
prowadzących do ciemnej piwnicy schodów.
- Sprawdzę, czy nic tam nie zostało.
Arden wróciła do salonu, a ja podeszłam do stojącej w
kącie lodówki. Wisiały na niej stare zdjęcia i rysunki. Na
jednej fotografii widniała młoda para z dzieckiem na rękach.
Kobieta miała przyklejoną do spoconego czoła grzywkę, ale
za to widać było jej duże błyszczące oczy. Pod spodem wisiał
kolorowy rysunek przedstawiający rodzinę patykowatych
ludków. Wszyscy troje, mama, tata i dziecko, byli otoczeni
przez straszliwe duchy wymalowane grubą czarną kreską.
W ciągu ostatnich dni rysowałam tyle, ile się dało.
Siedziałam na dole, przy moim niebieskim plastikowym
stoliczku i zapełniałam całe góry papieru rysunkami dla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl