[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakiekolwiek możliwości. Chyba w głębi duszy czułam, że musielibyśmy się wydostać,
skoczyć z mola i popłynąć. Za każdym razem, kiedy pozwalałam sobie na myślenie o wodzie,
ogarniało mnie tak rozpaczliwe pragnienie napicia się, że musiałam siłą tłumić je innymi
obrazami. Pragnienie okazało się najgorsze ze wszystkiego, spychało na dalszy plan nawet
niebezpieczeństwo postrzału.
Głuche uderzenie o dach było pierwszym znakiem, że coś się zmienia. Gruchnęło tak
mocno, że podskoczyłam wystraszona, zduszając krzyk. Myślałam, że za chwilę coś wpadnie
przez dach. Spojrzałam na Homera i zobaczyłam ciemny zarys jego ciała. Był równie
wystraszony jak ja i patrzył na cienki płat metalu nad naszymi głowami, który nadal drżał od
niedawnego uderzenia.
Unieśliśmy się i wtedy cicho krzyknęłam. Strasznie dziwnie było sunąć w powietrzu i
lekko się przy tym kołysać. Kontener przechylał się i kolebał. Spojrzałam na Homera.
Zobaczyłam błysk jego zębów, kiedy się uśmiechnął, ale nawet w tak słabym świetle
widziałam, że to wymuszony uśmiech, który najprawdopodobniej miał na celu
powstrzymanie szczękania zębami. Odpowiedziałam mu uśmiechem, równie sztucznym.
Bałam się, że zwymiotuję od tego kołysania poprzedzonego wyboistą drogą przez góry i
długim oczekiwaniem w upale. Mogliśmy być metr albo i sto metrów nad ziemią - nie sposób
było tego stwierdzić. Nie wiedziałam nawet, czy nadal się unosimy, czy może opadamy.
I nagle z jasnego światła wpadliśmy prosto w wielki mrok. Zrobiło się ciemno i
zimno. Przez jedną głupią chwilę myślałam, że trafiliśmy do piekła.
14
Tym razem mocno złapałam Homera. Na zewnątrz panowała cisza, która w połączeniu z
nagłym zimnem sprawiła, że poczułam się nie jak w piekle, lecz jak w chłodni. Chwilę
wcześniej kontener znieruchomiał, wylądowawszy twardo na ziemi. Coś hałaśliwego i
ciężkiego przesunęło się po dachu i zniknęło. Nadal ściskałam Homera, który w końcu
odsunął się, żeby wyjrzeć przez wąską szparę w ścianie kontenera. Już wcześniej
próbowaliśmy coś w ten sposób zobaczyć, ale przekonaliśmy się jedynie, że mocno świeci
słońce. Szczeliny były po prostu zbyt wąskie. Teraz Homer przez dłuższą chwilę był
pochłonięty patrzeniem, ale nie wydaje mi się, żeby cokolwiek zobaczył. Nie było nic, co
mogłoby nam podpowiedzieć, co się dzieje - nic oprócz ciszy w naszym grobie.
Siedzieliśmy tak przez następne półtorej godziny. Szybko zaczęliśmy marznąć i już
wkrótce mimowolnie dygotaliśmy. Po gwałtownych atakach silnych drgawek wracałam do
normalnych dreszczy, które jednak ani na chwilę nie ustawały. Były to oczywiście codzienne
problemy: strach i zimno. Powinnam była już do nich przywyknąć.
W ciągu tej półtorej godziny nie dobiegł nas żaden dzwięk i osiągnęłam stan, w
którym uznałam, że musimy coś zrobić, bo inaczej nie zdołamy się ruszyć. Zimno w zasadzie
nie zmniejszyło mojego pragnienia, ale pomyślałam, że odrobina wysiłku fizycznego
mogłaby odwrócić uwagę, chociaż wiedziałam, że po takim treningu nie mogę liczyć na
butelkę zimnej pepsi. Podeszłam do Homera i dotknęłam jego łokcia, a potem szepnęłam:
- Pójdę się rozejrzeć.
Nie odpowiedział, więc uznałam, że się zgadza, i zaczęłam przełazić przez worki z
nawozem. Podeszłam do drzwi i zdrętwiałymi palcami pogmerałam przy rączce. Gdy ją
przekręciłam, głośno skrzypnęła. Czekałam z walącym sercem. Nic się nie stało, więc
przekręciłam rączkę do końca, aż przestała stawiać opór. Potem zaczęłam ją opuszczać. Jeden
skrzypiący centymetr po drugim. Nie oglądałam się za siebie, ale czułam napięcie Homera. W
końcu zasuwa ustąpiła z ostatnim zgrzytem. Pochyliłam się nad nią, oparłam czoło o zimny
metal i zamknęłam oczy, trzymając drążek obiema rękami, żeby drzwi nie mogły się
gwałtownie otworzyć. Za chwilę mieliśmy wyjść w nieznane. To mogły być ostatnie chwile
naszego życia.
- Jeszcze nie - mruknął mi do ucha Homer.
Odczekałam następne trzy, cztery minuty i dopiero wtedy uchyliłam wysokie drzwi.
Przecisnęłam się przez jak najwęższą szczelinę i znalazłam się w dużej ciemnej
przestrzeni wypełnionej takimi samymi kontenerami jak nasz. Lekkie kołysanie pod nogami -
w kontenerze nieodczuwalne - uświadomiło mi, że naprawdę jesteśmy na statku. Słyszałam
skrzypienie i zgrzytanie stalowego kadłuba. Rozejrzałam się z niedowierzaniem.
Zamierzaliśmy to wszystko zniszczyć. Gdybyśmy osiągnęli ten cel, nasze niewinne blaszane
pudło zmieniłoby się w potężną bombę i w ciągu kilku godzin cały ten majdan wylądowałby
na dnie morza.
Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam krok do przodu. W ładowni unosił się taki zapach,
jakby świeże powietrze nigdy tu nie docierało. Woń oleju napędowego mieszała się z
zapachem soli, lin, farby i środków dezynfekujących. Nie było to przyjemne, ale tak właśnie
wyobrażałam sobie zapach statku. Przynajmniej różnił się od saletrowej woni kontenera.
Co do jednego mieliśmy pewność: w ładowni nikogo nie było. Właz nad nami został
zamknięty i nie słyszeliśmy niczyich głosów ani nie wyczuwaliśmy niczyjej obecności.
Odwróciłam się do Homera i w końcu mogłam go lepiej zobaczyć.
- Co o tym myślisz? - zapytałam.
- Szykujmy się. Przygotujmy to tak, żeby wystarczyło potrzeć zapałkę, a gdy tylko
zapadnie noc, podpalimy lont i wyjdziemy.
- Dobra. Boże, chętnie bym się czegoś napiła.
- Ja też. Nie mogę uwierzyć, że nie zabraliśmy wody.
Wróciliśmy do kontenera, przymknęliśmy drzwi i wzięliśmy się do pracy, by z zimną
krwią przygotować największą broń, o jakiej kiedykolwiek nam się śniło. Czułam się jednak
dziwnie: robiłam to wszystko, nawet nie myśląc o bombach. Równie dobrze mogłabym
szykować paszę dla młodych owiec w domu. Nie mieliśmy dużo roboty. Rozcięliśmy worki i
wysypaliśmy ich zawartość, żeby mogła nasiąknąć olejem, a potem przesunęliśmy beczki i
wylaliśmy olej. Kevin obliczył, że trzeba to robić w proporcji wagowej sześć do stu.
Rozlaliśmy olej na nawozie. Zupełnie jakbyśmy szykowali sałatkę. Zanurzyłam rękę w
proszku i podniosłam garść. Małe żółte granulki były tłuste, ale nie przemoczone. Wyglądały
jak trzeba.
Woń oleju napędowego robiła się coraz bardziej nieprzyjemna. Starałam się nie
zwracać na nią uwagi. Zaczęłam przygotowywać lont i detonator. Homer się przyglądał.
Musiałam skonstruować małą bombę, która odpali tę większą. Wykorzystałam kawałek rurki,
którą znalezliśmy na farmie: wypełniłam ją ANFO i detonatorem. Musiałam ścisnąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]