[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyłączyła urządzenia elektryczne i ruszyła do wyjścia.
Poziom wody wcią\ się podnosił i chocia\ Cassandra uwa\a-
ła, \e szpital nie zostanie zalany, czuła się nieswojo. Wokół
panowała kompletna cisza, słychać było tylko szum deszczu za
oknami i huk wezbranej rzeki. Sięgnęła do torebki po kluczyki
od auta i zamarła: gdzie jest torba pani Ellis? Przypomniała
sobie, \e poło\yła ją na trawniku koło noszy z pacjentem chorym
na astmę, ale co się z nią dalej stało? Nie wiedziała. Wybiegła
przed budynek i z przera\eniem zobaczyła torbę, kołyszącą się
na wodzie kilkanaście metrów dalej.
Zrzuciwszy buty, ruszyła po zgubę. Teren się tu obni\ał i po
chwili woda sięgnęła jej do pasa. Kiedy chwyciła torbę i chciała
się cofnąć, zwaliła się na nią ściana wody. Zapewne jakaś prze-
szkoda w górze rzeki poddała się naporowi powodzi i na ni\sze
tereny runęła wysoka fala. Cassandra niezle pływała, lecz to
uderzenie było silne. Woda zbiła ją z nóg i porwała z sobą. Jakiś
kawał drewna uderzył ją w twarz i poczuła w ustach smak krwi.
Nogi zaplątały jej się w niesione nurtem wody krzewy.
Niespodziewanie prąd poniósł ją ku zwisającej nad rzeką
gałęzi. Chwyciła się jej desperacko i zdołała wydostać na błot-
nisty brzeg. Zbyt wyczerpana, by się zdobyć na dalszy wysiłek,
le\ała i patrzyła na rzekę niosącą krzewy, drzewa i potopione
owce. Wiedziała, \e choć uniknęła śmierci, nie znaczy to, \e jest
ju\ bezpieczna.
Bolała ją ręka i gdy na nią spojrzała, zobaczyła, \e dłoń ma
przekrzywioną pod dziwnym kątem. Nogę miała rozciętą prawie
do kości i gdy spróbowała nią poruszyć, przeszył ją ból. W zdro-
wej ręce ściskała torbę pani Ellis. Miała nadzieję, \e rzeczy, dla
których ryzykowała \ycie, były opakowane w plastik. A nawet
jeśli nie, to się je wysuszy, pomyślała i zemdlała.
Gdy odzyskała świadomość, poczuła okropny chłód. Uniosła
się na łokciu i pomyślała, \e ma halucynacje: wzburzonym nur-
tem rzeki płynął na wiosłowej łodzi Bevan.
Gdy się zbli\ył, ujrzała jego bladą twarz i zapadnięte oczy,
przeszukujące wodę i brzegi. Uniosła zdrową rękę i słabo poma-
chała torbą pani Ellis.
Dostrzegł ją i skręcił w stronę brzegu. Dobiwszy do niego,
wyciągnął łódz na suchy ląd i podbiegł ku Cassandrze. Ze zdu-
mieniem ujrzała w jego oczach łzy.
- O Bo\e, Cassie, mogłaś zginąć! - zawołał, widząc jej rękę,
krew na twarzy i ranę na nodze.
Ukląkł, zdjął kurtkę i otuliwszy nią Cassandrę, zaczął badać
jej obra\enia. Był ju\ całkowicie opanowany. Azy zniknęły
i Cassandra pomyślała, \e było to jedynie przywidzenie. W jego
oczach widziała nie łzy, lecz krople deszczu.
- Złamany nadgarstek, głęboka rana stopy, skaleczenia i stłu-
czenia na twarzy. Tyle stwierdziłem na razie! - Bevan usiłował
przekrzyczeć huk rwącej rzeki. - Muszę cię jakoś dowiezć
w bezpieczne miejsce.
Cassandra dotychczas nie odezwała się ani słowem. Była
jeszcze w szoku po koszmarze walki z rwącym prądem, a zja-
wienie się Bevana, który dla niej ryzykował \ycie, dopełniło
miary. Straciła poczucie rzeczywistości i nie była pewna, czy nie
umarła i czy to, co widzi, nie przytrafiło się komuś innemu.
Patrzyła na niego bez słowa, szczękając z zimna zębami, czu-
jąc lodowaty chłód w całym ciele. A jednak serce rozgrzewała
jej świadomość, \e gdy zabrakło policji, pogotowia, stra\y po-
\arnej i wszystkich innych ludzi, to właśnie on, jeden jedyny,
zjawił się, by ją uratować.
- Jeśli mój telefon komórkowy działa, sprowadzę pomoc
- powiedział Bevan, patrząc z troską na jej półprzytomną twarz.
- Nie mogę cię przewiezć tą łodzią. Ledwo sam utrzymałem się
na powierzchni i nie chcę ryzykować. - Rozejrzał się. - Tutaj
powinniśmy być bezpieczni, dopóki nas nie zabiorą.
Cassandra jak przez mgłę słyszała fragmenty rozmowy:
- Tak. Najszybciej, jak się da. Między innymi hipotermia.
Kiedy czekali na policję rzeczną, Bevan objął Cassandrę
i przytulił, by ją ogrzać.
I znowu udało mi się wykorzystać sytuację i znalezć się w je-
go ramionach, pomyślała, przytulając się do niego. Ale ile mnie
to kosztowało! Jednak po chwili ogarnęło ją przera\enie.
- Co z Markiem? - spytała.
- Jest bezpieczny. Sprawdziłem to przede wszystkim, bo wie-
działem, \e będziesz się o niego martwiła. Potem ruszyłem szu-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]