[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nigdy nie tłumaczyła i nie miała takiego zamiaru. Musiałam się, domyślać mrocznych motywów, którymi kierowała się,
realizując swoje plany. Ale musiały one wziąć swój początek tak jak dawniej z nienawiści i zazdrości.
Wszyscy to odczuliśmy, gdy uderzyła w owianych mgłą zapomnienia czasach. Zabiła w jednym ułamku sekundy prawie
milion myślących istot. Było to morderstwo w boskiej skali; milion dusz krzyczało z bólu i przerażenia. To wydarzenie
zniszczyło umysł Perły, a raczej resztki, które z niego zostały. Rozrywała na strzępy otaczający nas wszechświat, niszczyła
to, co nigdy nie powinno zostać zniszczone. To, czemu brakowało zdolności samowyleczenia.
Zgładziłam Perlę, a raczej tak mi się wydawało. Byłam wśród dżinnów pierwszą morderczynią. Pierwszą, która zabiła
jedną z nas.
Jak na ironię, ocalały resztki nasienia Perły, w jakiś sposób zapuściły korzenie w nowym gatunku, który wypełnił pustkę
powstałą na planecie po jej zbrodni. Perła ukryła się wśród ludzkich istot. Ludzkość stała się zródłem jej mocy.
14
58
Dlatego Astuin, przywódca prawdziwych dżinnów, rozkazał mi powtórzyć nie moją zbrodnię, lecz Perty. Zgładzając
ludzkość, zniszczyłabym raz na zawsze Perłę. Wierzył w to i prawdopodobnie miał rację.
Gdybym wykonała rozkaz, stałabym się potworem. Gdybym nie podjęła działania, Perła mogłaby wykorzystać moc
wyssaną z ludzi, aby zniszczyć mój lud.
Wybory.
Candelario powrócił do nas i nadal spoglądał buntowniczo. Zrozumiałam, że nie miał żadnego pojęcia, co przed chwilą
powiedział, a raczej co powiedziała ukryta w nim Perła. Wykorzystała go jak zdalnie sterowane narzędzie. Chowała się w
nim, w nich wszystkich, jak wirus.
Wtedy sobie uświadomiłam, że nie był to prawdziwy atak. Candelario okazał się prymitywnym instrumentem, choć
potężnym, to słabo przygotowanym. Został pewnie sklasyfikowany jako nieudana próba. Perta spisała go na straty. Wysłała
do mnie, spodziewając się, że zostanie zniszczony.
Spojrzeliśmy z Luisem na siebie. Podłożyłam dłoń pod głowę chłopca. Udawał odważnego, ale cały aż się spocił.
Poczułam na palcach lepką wilgoć.
- Zpij - rozkazałam, wzięłam od Luisa niewielką ilość mocy i skierowałam w nerwy Candelaria. Chłopiec się rozluznił,
jego głowa zaciążyła na mojej dłoni. Luis rozmiękczył ziemię wokół jego stóp, a ja wyciągnęłam go z grzęzawiska. Trawa
uporczywie owijała się dookoła nóg chłopca, ale w końcu udało mi się ją przekonać, aby go puściła. Położyłam Candelaria
plecami na trawie i spojrzałam na Luisa.
- Co teraz?
Chłopiec był przeciwnikiem, którego raczej nie należało zostawiać na tyłach. Może nie grzeszył bystrością, ale czułam,
że mógł się okazać nieprzejednany. Gdyby nawet nie zdołał skrzywdzić nas, zagroziłby ludziom z naszego otoczenia.
Niewinni dostaliby się pod ostrzał mocy, którego przyczyn by nie rozumieli. Luis milczał przez chwilę.
- Zadzwonię do Marion - powiedział po namyśle. Marion Braveheart. Wiedziałam, co to oznacza. Była potężną,
działającą samodzielnie Strażniczką. Zostawiono ją do kierowania nieliczną ekipą adeptów, którzy pozostali w terenie, gdy
tymczasem większość Strażników zajmowała się innym zagrożeniem. Nie miałam pojęcia jakim ani nic mnie to nie
obchodziło. Nie była to moja sprawa.
Marion Braveheart kierowała również oddziałem Strażników nadzorujących ludzi obdarzonych mocami. Byli policją,
sądem, ławą przysięgłych i w razie potrzeby oddziałem egzekucyjnym.
Nie mieliśmy wielkiego wyboru. Musieliśmy ją zawiadomić. Tylko jej oddział mógł sobie poradzić z chłopcem, bez
konieczności zabicia go.
Luis odwrócił się, żeby zadzwonić przez komórkę, a ja dokładniej przyjrzałam się leżącemu na ziemi chłopcu. Był
chudy, lecz nie chorobliwie. Nie zauważyłam ran ani sińców. Nie maltretowano go albo robiono to w sposób, który nie
pozostawiał śladów. Mimo to wyczuwało się w nim jakąś rozpacz, ciemność. Zastanawiałam się, czy Candelario rozumie,
jak niewiele znaczy dla tej, której rozkazy z taką gorliwością wykonuje.
Przeszukałam kieszenie jego płaszcza, wyciągając paczkę gumy, mały telefon komórkowy, bilet autobusowy
wskazujący, że chłopiec niedawno przyjechał do miasta, przybył do Albuquerque z Los Angeles, które, jeśli dobrze
pamiętałam, leżało w Kalifornii. Wiele godzin drogi stąd. W innej kieszeni znalazłam chudy, całkiem
nowy portfel z kartą biblioteczną z jakiejś miejscowości o nazwie San Diego i kilkoma zielonymi banknotami. Nie było w
nim rzeczy, które ludzie, tacy jak Luis, zazwyczaj nosili w portfelach - żadnych plastikowych kart, skrawków papieru,
paragonów z zakupów. Tylko gotówka i jedna zwyczajna karta.
Podałam ją Luisowi, gdy ten skończył rozmawiać. Przeczytał, marszcząc brwi.
- San Diego?
- Co jest w San Diego? - zapytałam.
- Wspaniałe wybrzeże, duża baza marynarki wojennej, piękna pogoda. Poza tym nie mam pojęcia. - Oddał mi kartę. -
Marion wyśle zespół, który przejmie chłopca i zaopiekuje się nim. Sprawdzą, co z nim zrobiono. Dwanaście lat to
stanowczo za wcześnie na używanie takiej mocy, jaką on dysponuje. Mógł zrobić sobie krzywdę.
Nie miało to znaczenia, czy skrzywdziłby siebie. Mógł z całą pewnością nieuchronnie sprowadzić tragedię na swoje
otoczenie. Candelario był zbyt potężny, a brakowało mu szkolenia i opanowania dorosłego Strażnika. (Choć od czasu do
czasu zastanawiałam się, jakie to miało znaczenie, skoro tak wielu Strażników zachowywało się jak rozkapryszone dzieci).
- Długo będziemy czekać na ich przyjazd? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl