[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dzwonek do drzwi zaskoczył Rileya. Nie był jeszcze gotowy. Chciał najpierw
uspokoić swoje myśli przed ponownym spotkaniem z przyjaciółką swojej \ony. Teraz
było ju\ na to za pózno.
 To pani sier\ant  zawołała Pammy z holu. Usłyszał głos Amy, potem radosne
głosy Jasmine i Cindy. Zmiechy, chichoty, okrzyki. '
Umył ręce przy zlewie w kuchni i otrzepując je, \eby szybciej wyschły,
pospieszył do wejścia przywitać gościa.
 No tak, wszystko sam zrobiłeś  stwierdziła Amy na widok jego wilgotnych
dłoni i podwiniętych rękawów koszuli.  Gratuluję. Nie tak brzmiała nasza umowa.
 Ale\ nie  zaprzeczył  dopiero zacząłem, reszta czeka na ciebie, więc.
 Przygotowujemy kolację  przerwała ojcu Pammy i wziąwszy Amy za rękę,
poprowadziła ją do kuchni.  Ale ty nie musisz nam pomagać, mo\esz tylko patrzeć,
bo ty jesteś gość.
Riley zauwa\ył, \e gość ju\ otwiera usta, \eby zaprotestować i szybko się włączył
do rozmowy, \eby wyjaśnić sytuację.
 O nie  powiedział.  Amy nam pomo\e. Powiedziałem jej, \e musi pomóc,
jeśli chce jeść. Wy nakryjecie stół, a Amy tymczasem przyrządzi sałatę.
 Ale tatusiu  upierała się Pammy.  Ona jest gościem. Dlaczego ka\esz jej
pracować?
 Tatuś \artuje  roześmiała się Amy, zwracając się do dziewczynki.  Sama go
prosiłam, \eby pozwolił mi wam pomóc, bo nie lubię czuć się jak paso\yt. Wiesz, co
to jest paso\yt?
 Darmozjad  oświadczyła z powagą Jasmine.
 Właśnie  zachichotała Amy.  A ja nie chcę być darmozjadem. Wy mnie
nakarmicie, ale ja wam pomogę przygotować posiłek.
Tak te\ się stało, choć nie było to proste, gdy pięć osób na raz krzątało się po
kuchni. W dodatku Cindy te\ chciała pomagać i tylko wszystkim przeszkadzała.
Riley  obserwował Amy, gdy rozrywała na kawałeczki sałatę, kroiła pomidory i
rzodkiewki, obierała jajka na twardo, zręcznie lawirując między dziewczynkami.
Sprawiała wra\enie, jakby była tu od zawsze. Jakby to był jej dom.
 Nie spytałem cię  zwrócił się do niej w pewnym momencie  czy byłaś kiedyś
mę\atką?
 Kto? Ja? Nie. Wolisz marchewkę tartą czy krojoną?  rzuciła.
 Tartą. Masz dzieci?  pytał dalej.
 Nie, nie mam.
Przy stole w jadalni wynikła sprzeczka między Pammy a Jasmine, o to co zawsze,
czyli: kto tu rządzi. Riley westchnął znacząco.
 Mo\e byś którąś chciała?  spytał, nawiązując do swego poprzedniego pytania.
 Zaraz tu wynegocjujemy godziwą cenę.
 śartujesz!  roześmiała się Amy.  Nie oddałbyś swoich dziewczynek za \adne
skarby świata. Masz bzika na ich punkcie. Nawet ślepiec by to zauwa\ył.
 Chyba tak  przyznał Riley.  Chciałbym mieć je stale obok siebie.
 Póki pamiętam  wtrąciła Amy.  Czy zamierzałeś zaprosić Greenów, \eby te\
posłuchali moich wspomnień?
Riley nie odpowiedział od razu. Chciał przynajmniej sprawić wra\enie, \e się nad
tym zastanawia.
 Nie  odparł w końcu.  Nie tym razem.
 Jesteś pewien?  Amy rzuciła mu baczne spojrzenie.  Wiesz przecie\, \e
sprawiłoby im to du\ą przyjemność.
 Wiem  zgodził się  ale chcę te\, \eby jakąś część Brendy dziewczynki miały
tylko dla siebie. śeby miały coś, co będzie nale\ało wyłącznie do nich.
Amy przez dłu\szą chwilę patrzyła mu w oczy, w końcu wzruszyła ramionami.
 Skoro tak zdecydowałeś.
 Właśnie tak.
Dla Amy drugi wieczór z rodziną Sinclairów był równie radosny i wypełniony
śmiechem jak pierwszy. Z wyjątkiem jednej jedynej chmury zakłócającej pogodny
nastrój. Nie powinna była w ogóle napomykać o zaproszeniu Greenów. Riley miał
rację, to nie jej sprawa. Przekroczyła pewną granicę, bardzo dla niego wa\ną.
Wiedziała od Brendy, \e Riley nie darzy teściowej szczególną sympatią, ale
wiedziała równie\, \e uciekał się do pomocy Marvy Green w opiece nad córkami.
Ale Amy najwyrazniej potrąciła czułą strunę, pytając go o zaproszenie teściów,
czy byłych teściów, na ten wieczór wspomnień. Riley dał temu dobitny wyraz, przez
całą kolację starannie unikając jej wzroku.
Mimo to przetrwali jakoś ten posiłek, a pózniej wspólne sprzątanie i wreszcie
Riley zaczął się trochę rozluzniać. Nawet stojąc obok niego przy zlewie, wyczuwała
jednak pewien dystans, którego wcześniej nie było.
No dobrze, nie nale\ało się temu dziwić. Właściwie byli sobie całkiem obcy.
Aączyła ich tylko osoba jego zmarłej \ony. I ten fakt sprawił, \e zbli\yli się do siebie
znacznie szybciej, ni\by to się stało w normalnych okolicznościach. A potem ona
wyskoczyła z pomysłem, \eby podzielić się wspomnieniami o Brendzie z państwem
Green, jakby miała do tego prawo.
Dystans, jaki Riley nagle między nimi wytworzył, wydał jej się w tej sytuacji
bardziej właściwy ni\ jej emocjonalne i spontaniczne zachowanie. Powiedziała sobie,
\e tak jest lepiej i \e to akceptuje, i wszystko wskazywało, \e tak rzeczywiście jest.
Gdy kończyli porządki w kuchni, była ju\ spokojna i niczym się nie przejmowała.
Albo raczej byłaby, gdyby znowu nie podwinął rękawów, eksponując przy tym
muskularne przedramiona. To były przedramiona silnego mę\czyzny, ręce, którymi
zarabiał na \ycie.
Kto by przypuszczał, \e widok męskich przedramion mo\e być tak podniecający?
Były silne, potę\ne i opalone, pokryte ciemnym meszkiem, który kusił, by go dotknąć
palcami.
I te jego dłonie. Szerokie, z długimi, zwinnymi palcami. Amy zastanawiała się,
jak by to było czuć je na swoim ciele. Przesuwające się po nim w delikatnej, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl