[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaczął nam zadawać najróżniejsze pytania... najróżniejsze obleśne pytania. I... ja zupełnie nie
miałam pojęcia, że życie jest takie ohydne.
Kokki stanął przy oknie z założonymi z tyłu rękami i przyglądał się ulicy. Uszy miał
czerwone. Moja twarz też była jakby cieplejsza niż zwykle i czułem się zakłopotany. Nie
mogłem jednak zapomnieć o notowaniu, więc trzymałem się mężnie pióra.
- Potem każda z nas musiała przejść z nim indywidualną konfirmację, sam na sam -
podjęła dziewczyna jeszcze cichszym głosem, ze spojrzeniem wbitym w podłogę. - Ciotka
mnie zmusiła. I... i... on powiedział, że teraz się razem pomodlimy. A gdy uklękliśmy na
podłodze, położył mi ręce na ramionach i... i zaczął sobie pozwalać. Uderzyłam go w twarz i
uciekłam z płaczem do domu. Nie potrafiłam nawet powiedzieć o tym ciotce, bo była
wściekła. Powiedziała, że jestem głupia, niecierpliwa i że... że mam brzydką wyobraznię.
Ciotka... ona bała się tylko jednego - że obraziłam tego kaznodzieję, więc poszła go
przeprosić w moim imieniu. Ale po tym nie zgodziłam się już więcej do niego pójść, za żadne
skarby świata!
- Już dobrze, dobrze - powiedział komisarz uspokajającym głosem. - Dajmy już temu
pokój. Jestem pani bardzo wdzięczny, że zechciała nam opowiedzieć o tym... hm... przykrym
zdarzeniu.
Ale dziewczyna jeszcze nie skończyła. Jak gdyby coś ją nagle olśniło w trakcie
opowiadania. %7ływszym już głosem powiedziała:
- Ale zaraz, ten wielki gniew ciotki wczoraj mógł mieć jakiś związek z tą jego
szkółką. Bo zachowywała się bardzo osobliwie już przedwczoraj wieczorem. Patrzyła na
mnie dziwnie i... i w końcu raz jeszcze zapytała o tamto, chociaż myślałam, że już dawno
zapomniała. Dopiero teraz sobie to przypomniałam, kiedy opowiadałam panu tę historię.
Może któraś... któraś dziewczyna podniosła wrzask. Nie mogę pojąć, jak rodzice mogą
posyłać swoje dzieci do... Do tego Zgromadzenia Betlejem należy wiele bardzo szanowanych
rodzin.
- Niestety, właśnie z tego powodu podobne przypadki nigdy nie kończą się skandalem
- powiedział rozgoryczony Palmu. - Sprawę się tuszuje, a po jakimś czasie wszystko zaczyna
się od nowa. Ale powiedzieliśmy już sobie dosyć o panu Mustapaa jak na jeden raz. Kokki, co
ci powiedzieli w gazowni?
Kokki się wzdrygnął i odwrócił nagle od okna, jak gdyby lustrując ulicę w głębokiej
zadumie, zupełnie nie słyszał, co się mówi w pokoju. Nawet detektyw może być człowiekiem
wielkiego taktu.
- A, w gazowni? - powtórzył inteligentnie. - Trafił pan w dziesiątkę, panie komisarzu.
Tak się składa, że inkasent odczytywał wskazania zaledwie przed paroma dniami, więc gdy
podałem im przez telefon położenie wskazówek i model kuchenki, w ciągu kilku minut
wyliczyli, że kurek z gazem odkręcono między godziną jedenastą wieczorem a pierwszą w
nocy. Gość, który ze mną rozmawiał, tak się zapalił do całej sprawy, że bardzo chętnie
przejrzał poprzednie rachunki, porównując średnie zużycie i tym podobne szczegóły. A że
pobór gazu był bardzo regularny, nie mógł się grubo pomylić w wyliczeniach. Powiedział mi,
że w przybliżeniu gaz otwarto między jedenastą a pierwszą, ale raczej chwilę po północy. A
w zasadzie to był gotów się założyć o niewielką sumę, że zegar wskazywał wówczas godzinę
dwunastą dziesięć.
- A zatem doktor Markkola się pomylił - mruknął Palmu półgłosem. - I on podał ten
sam przedział czasowy, jednak na podstawie obliczeń gazowni można przyjąć, że pani Skrof
udusiła się dopiero gdzieś nad ranem, gdy gaz zdążył już wypełnić całe mieszkanie. A w tym
przypadku mam większe zaufanie do gazowni. Dobra robota, Kokki.
- Dałbyś lepiej spokój - powiedziałem mu i skinąłem nieznacznie głową na pannę
Skrof. Była bardzo blada i oddychała z trudem. Myśl o gazie i duszącej się ciotce musiała ją
okropnie przerazić i doskonale to rozumiałem.
- Och, proszę mi wybaczyć, panno Skrof - przeprosił ją Palmu. - Zupełnie
zapomniałem, że jest tu pani z nami. Taki już ze mnie stary, głupi policjant. Proszę się nie
przejmować. A teraz proszę się dobrze zastanowić. Kiedy pani ostatnio była na balkonie?
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Na balkonie? - powtórzyła. - Przecież zimą się z niego nie korzysta. Latem stały tam
dwie doniczki, które na jesień wniosłam do środka. A potem, o ile wiem, nikt drzwi
balkonowych nie otwierał.
- I klucz został w zamku?
- Chyba tak, gdzieżby indziej? - Kirsti Skrof nie za bardzo wiedziała, do czego
zmierza komisarz. - Oczywiście, przekręciłam klucz w zamku. Drzwi wewnętrzne są bardzo
szczelne, mają gumową uszczelkę, może panowie widzieli. Nie trzeba ich było zaklejać na
zimę.
- Ale czy ciotce nie wiało od drzwi? - zapytał Palmu z udanym zdziwieniem. - Bo tak
zrozumiałem wcześniej.
- Nie, wcale nie - zapewniła go panna Skrof. - o ile mi wiadomo, to nie.
- Klucza w zamku drzwi balkonowych nie było, a w dziurce była wata - powiedział
surowo komisarz.
- Na pewno pani sobie nie przypomina?
Dziewczyna najwyrazniej zmagała się z myślami.
- Ja w każdym razie klucza nie wyjmowałam - odrzekła z przekonaniem. - Może
ciotka sama go wyjęła i schowała w jakiejś szufladzie. To prawda, że bardzo nie lubiła
przeciągów.
Palmu zerknął pytająco na Kokkiego. Detektyw pokręcił głową.
- Nie znalezliśmy tutaj żadnego klucza, który by pasował do zamka w drzwiach
balkonowych - powiedział pewnym głosem Palmu. - W żadnej szufladzie ani w żadnej innej
kryjówce takiego klucza nie było. Poza tym wata została wepchnięta w dziurkę od zewnątrz,
za pomocą jakiegoś patyka lub czegoś podobnego. Nie możemy tego oczywiście udowodnić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl