[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tam na morzu - gdzie jest prawdziwe życie... Angie zakończyła piosenkę miękko
modelując głos, Sandy ostatni raz szarpnął struny gitary.
Przez chwilę było cicho, a potem mały pokój wypełnił się grzmiącymi oklaskami.
- Wspaniałe, cudowne! - krzyczeli dorośli jeden przez drugiego.
- Sandy, powinieneś wystąpić tego lata w turnieju młodych talentów.
- Cara objęła Angie i uścisnęła Sandy'emu dłoń.
Sandy spojrzał na nią zaskoczony. - Nie myślałem nigdy o tym. Może mógłbym się
tam zaprezentować, ale tylko wtedy, gdy Angie będzie śpiewać.
- Jeśli śpiewasz tak dobrze, jak komponujesz i piszesz słowa, to na pewno odniesiesz
sukces. Jack poklepał chłopca po ramieniu.
- Niestety, swoim śpiewem odstraszyłbym tylko słuchaczy i nie dopuszczono by
mnie nawet do etapu prób. Tylko Angie może śpiewać! Ja się ograniczę do
komponowania i do pisania tekstów.
- A nie mówiłam?! - triumfowała Helen. - Wiedziałam, że będzie wam się podobało!
- Tym razem wyjątkowo wybaczymy ci twoje a nie mówiłam". Miałaś rację. - Cara
roześmiała się głośno. - Nie wiem, jak wy, ale ja w taką pogodę mam ochotę na coś
ciepłego.
Helen zaofiarowała się, że zaparzy kawę i wszyscy przenieśli się do kuchni.
Cara wiedziała, że Angie dysponuje bardzo ładnym głosem i niezłym słuchem,
natomiast talent muzyczny Sandy'ego był dla niej miłym zaskoczeniem.
Usiedli do stołu, Jack oczywiście też. Cara patrzyła na niego z czułością, gdy
prowadził ożywioną rozmowę z dziećmi. Zdaje się, że od razu przypadli sobie do
gustu. Jack sprawiał zresztą bardzo dobre wrażenie - wysoki, przystojny,
sympatyczny.
Cara zatęskniła za jego ramionami. Tak niedawno leżeli tuż obok siebie, całowali się
i pieścili. A potem nie chciał z nią spać. Westchnęła z żalem. Może powinna była
pojechać dziś na Bet", zobaczyć, czy wszystko w porządku. Może Jack
odwiedziłby ją na pokładzie. Może by ją pocałował, wziął na ręce i zaniósł do kajuty
na ławę... Może!
Jack posłał jej serdeczny uśmiech nad głową Angie. Przymrużył oczy, jakby czytał
w jej myślach. W łagodnym świetle lampy miał ciemnobłękitne oczy, ich kolor
przypominał Carze pogodne letnie niebo. Miła była obecność takiego mężczyzny w
domu. Jak cudownie byłoby czuć go koło siebie w zimne zimowe noce. No tak, ale
zimą już go tu nie będzie. Cara wzruszyła zrezygnowana ramionami.
- Co się popsuło w twoim magnetofonie, Caro? - spytał Jack głośno. -Pokaż mi go,
może będę umiał go naprawić. - Wstał, podał Carze rękę i pociągnął ją za sobą do
pokoju.
Gdy byli już sami, przytulił Carę do siebie. - Od godziny czekam na to, żeby być
tylko we dwoje - szepnął.
Spojrzała na niego zaskoczona. Pochylił się nad nią i pocałował namiętnie w usta.
Cara zarzuciła mu ramiona na szyję i odwzajemniła jego pocałunek z taką samą
namiętnością i takim samym oddaniem.
Jack jęknął. - Co za obłędny dzień. Na plaży w Shore Acres z niezwykłym trudem
pohamowałem się do kochania się z tobą! Na kanapie też grzecznie siedziałem i nie
zaczepiałem cię, a wierz mi, nie było to łatwe. - Jack odsunął jasny lok z czoła Cary.
Cara roześmiała się gardłowo. - Myślałam, że chcesz zreperować magnetofon. Ze
mną wszystko w porządku - nie wymagam naprawy.
- A ja owszem, a ja tak! Cierpię piekielne męki. Pragnę cię... Chcę ciebie -tu i teraz!
Przycisnął ją do siebie tak mocno, że wyraznie poczuła jego podniecenie.
Ukryła głowę na jego piersiach, a kiedy ją podniosła i chciała coś powiedzieć,
zamknął jej usta pocałunkiem.
- W każdej chwili może ktoś tu wejść, Jack - szepnęła wreszcie po chwili.
- Wiem! Wiem!
Niechętnie puścił Carę. - Jak myślisz, co by zrobiła twoja matka, gdyby nas tu
zastała? Przyniosłaby szpadel z ogrodu?
- Biedny chłopak! To tego szpadla tak się boisz? - zażartowała Cara. -Jeżeli wobec
tego przestałam już być dla ciebie obiektem fascynacji, to może zajrzysz do tego
magnetofonu. Stoi tam na półce - pokazała ręką regał z książkami. - Mam nadzieję,
że kurz ci nie będzie przeszkadzał. Długo stał tam nie używany. Właściwie od
śmierci Grega.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]