[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przez chwilę przerażoną twarz biznesmena w ciemnoniebieskim kapeluszu, za
którego wstążkę zatknięte jest filuterne małe piórko. Na chodniku krzyczy starsza
pani ma na głowie czarny kapelusz z woalką, w woalce nie ma nic filuternego;
przypomina welon żałobnika. Jake nie czuje nic prócz zaskoczenia i normalnego
dla siebie raptownego zakłopotania czy tak właśnie wygląda koniec? Ląduje
twardo na jezdni, wpatrując się z zalane asfaltem pęknięcie jakieś dwa cale od
jego twarzy. Teczka wypada mu z ręki. Zastanawia się, czy nie otarł sobie kolan,
i w tej samej chwili najeżdża na niego samochód biznesmena w niebieskim kape-
luszu z filuternym piórkiem. To duży niebieski cadillac rocznik 1976 z szesnasto-
calowymi kołami i karoserią prawie tego samego koloru co kapelusz biznesmena.
Aamie chłopcu kręgosłup, miażdży żołądek i wyciska krew, która tryska z jego ust
pod wysokim ciśnieniem. Jake się odwraca. Widzi zapalone tylne światła cadil-
laca i dym smużący z zablokowanych tylnych kół. Samochód przejechał również
jego teczkę i zostawił na niej szeroki czarny ślad. Jake odwraca głowę w drugą
stronę i widzi dużego żółtego forda zatrzymującego się z piskiem opon o kilka
cali od jego ciała. Czarny mężczyzna, który sprzedawał z wózka precle i napoje,
biegnie w jego stronę. Krew leci Jake owi z nosa, uszu, oczu i odbytu. Ma zgnie-
cione genitalia. Nie daje mu spokoju myśl, że musiał sobie bardzo otrzeć kolana.
Teraz biegnie do niego, bełkocząc niezrozumiale, kierowca cadillaca.
66
Jestem księdzem odzywa się gdzieś straszliwy spokojny glos. Prze-
puśćcie mnie. Akt Skruchy. . .
Jake widzi czarną szatę i ogarnia go nagłe przerażenie. To on, człowiek w czer-
ni. Ostatkiem sił odwraca głowę w bok. Jakieś radio gra piosenkę grupy rockowej
Kiss. Jake widzi sunącą po jezdni własną dłoń, małą, białą i kształtną. Nigdy nie
obgryzał paznokci.
Patrząc na swoją dłoń, umiera.
* * *
Rewolwerowiec siedział, pogrążony w zadumie. Był zmęczony, bolało go cia-
ło i myśli przychodziły mu do głowy irytująco wolno.
Naprzeciwko niego spał ten zadziwiający chłopiec. Ręce miał złożone na
brzuchu i spokojnie oddychał. Opowiedział swoją historię bez większych emocji,
choć głos zadrżał mu pod sam koniec, kiedy przeszedł do fragmentu, w którym
mowa była o księdzu i Akcie Skruchy . Nie opowiedział oczywiście rewolwe-
rowcowi o swojej rodzinie i o dręczącym go poczuciu dezorientującej dychotomii,
ale i tak można się było tych rzeczy domyślić. Fakt, iż opisywane przez niego
miasto nigdy nie istniało (a jeśli nawet istniało, to wyłącznie w prehistorycznym
micie), nie stanowił najbardziej niepokojącej części tej historii, lecz był niepoko-
jący. Cała historia była niepokojąca. Rewolwerowiec obawiał się wynikających
z niej implikacji.
Jake?
Uhum?
Chcesz to pamiętać, czy zapomnieć, kiedy się obudzisz?
Zapomnieć odparł szybko chłopiec. Krwawiłem.
Dobrze. Teraz będziesz spał, rozumiesz? Idz się połóż.
Jake się położył. Wydawał się mały, spokojny i nieszkodliwy. Rewolwerowiec
nie wierzył, że jest nieszkodliwy. Otaczała go jakaś grozna aura predestynacji.
Nie podobała mu się ta aura, ale polubił chłopca. Bardzo go polubił.
Jake?
śśś. . . chcę spać.
W porządku. Kiedy się obudzisz, nie będziesz z tego nic pamiętał.
Dobrze.
Rewolwerowiec obserwował go przez krótką chwilę, rozmyślając o swoim
własnym chłopięctwie, które normalnie wydawało mu się chłopięctwem kogoś
innego kogoś, kto przeniknął przez jakąś osmotyczną soczewkę i stał się kimś
kompletnie innym. Teraz jednak zdawało się wyrazne i bliskie, w stajni było bar-
67
dzo gorąco. Ostrożnie wypił trochę więcej wody. Potem wstał i ruszył w głąb
budynku, żeby zajrzeć do jednego z boksów dla koni, w rogu leżała mała sterta
białego siana i porządnie złożony koc, ale nie było zapachu konia, w stajni nie
było żadnych zapachów. Słońce wyssało wszystkie i nie pozostawiło w zamian
niczego. Powietrze było idealnie neutralne.
Na tyłach stajni znajdowała się mała ciemna klitka ze stojącym pośrodku urzą-
dzeniem z nierdzewnej stali. Nie tknęła go korozja ani rozkład. Wyglądało jak
wielka maselnica, z lewej strony wystawała z niego chromowana rura, kończąca
się nad otworem odpływowym w podłodze. Rewolwerowiec widział podobne do
tej pompy w innych dotkniętych posuchą miejscach, nigdy jednak nie natknął się
na taką dużą. Nie zastanawiał się nawet, jak głęboko musieli wiercić, zanim trafili
na wodę, ukrytą i wiecznie czarną pod powierzchnią pustyni.
Dlaczego nie zabrali ze sobą pompy, kiedy porzucali zajazd?
Może to sprawka demonów.
Wzdrygnął się nagle i na skórze pojawiła mu się, a potem zniknęła gęsia skór-
ka. Podszedł do kontrolki i nacisnął przycisk. Maszyna zaczęła mruczeć. Po mniej
więcej pół minucie z rury trysnął strumień zimnej, czystej wody i polał się do
otworu odpływowego, z pompy wyciekło może trzy galony, a potem urządze-
nie wyłączyło się samo z cichym kliknięciem, w tym miejscu i czasie ta pompa
wydawała się tak samo niezwykła jak prawdziwa miłość, a mimo to była konkret-
na niczym Dzień Sądu stanowiła ciche przypomnienie czasów, gdy świat nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]