[ Pobierz całość w formacie PDF ]
amatorem, ale w tej chwili doszedłem do wniosku, że będzie o wiele lepiej i
bezpieczniej, jeśli to ja przeprowadzę maszynę przez przesmyk między
turniami. Kiedy zaproponowałem Danforthowi, że zamienię się z nim na
miejsca i przejmę stery - nie zaprotestował. Starałem się zachowywać pełny
spokój i wykorzystując całe swe umiejętności wpatrywałem się w skrawek
czerwonego, odległego nieba pomiędzy stokami ograniczającymi przełęcz -
ostentacyjnie nie zwracając uwagi na kłębiące się wokół górskich wierzchołków
mgły i marząc jedynie o woskowych kulkach w uszach - podobnie jak załoga
(Jlissesa, przepływająca obok wybrzeża Syren -by nie docierał do mnie dziwny,
niepokojący świergot wiatru. Ale Danforth zwolniony od obowiązków pilota,
trawiony przerażającym napięciem nerwowym nie potrafił znalezć sobie
miejsca. Przez cały czas czułem jak się kręci i wierci spoglądając to do tyłu na
straszliwe, oddalające się miasto, to znów do przodu na najeżone mrocznymi
otworami jaskiń, przygniecione brzemieniem kamiennych sześcianów
wierzchołki i ponure morze zaśnieżonych, okolonych wałami, pagórków; od
czasu do czasu przenosił wzrok na zakryte groteskowymi chmurami niebo. I
wtedy, gdy szykowałem się by bezpiecznie przebyć przełęcz jego szaleńczy
wrzask o mało nic spowodował katastrofy - gdy pod wpływem tego krzyku na
moment straciłem kontrolę nad sterami. Sekundę pózniej stanowczość wzięła
górę i już bez przeszkód przekroczyliśmy przełęcz - obawiam się jednak, że
Danforth już nigdy nie dojdzie do siebie. Wspomniałem już, że Danforth nie
chciał mi powiedzieć, co go tak przeraziło, że ni stąd, ni zowąd zaczął wyć jak
opętany i ta groza - nie mam niestety co do tego najmniejszych wątpliwości -
stała się powodem jego obecnego załamania. Prowadząc w trakcie lotu urywaną
rozmowę musieliśmy krzyczeć, by móc się nawzajem usłyszeć pośród
zawodzącego świergotu wiatru i ryku silników - dotarliśmy w końcu do
bezpiecznej partii gór i powoli zaczęliśmy obniżać pułap, kierując się w stronę
naszego obozowiska;
przede wszystkim jednak ponownie złożyliśmy przyrzeczenie, że
utrzymamy wszystko w tajemnicy - zgodnie z tym co postanowiliśmy
opuszczając koszmarne miasto.
Pewne rzeczy - co do tego byliśmy zgodni - nie powinny zostać
rozgłoszone. Lepiej aby ludzie nigdy się o nich nie dowiedzieli; są tematy o
których nie należy rozmawiać - z rozmaitych skądinąd powodów - i zapewne nie
opowiedziałbym o tym wszystkim, gdyby nie paląc a potrzeba powstrzymania
za wszelką cenę ekspedycji Starkweathera i Moora, oraz wszystkich innych. Ze
względu na spokój i bezpieczeństwo ludzkości należy bezwzględnie pozostawić
w spokoju pewne mroczne zakątki i niezgłębione otchłanie ziemi; aby nie
obudzić, z pozom martwych okropności, w ciałach których wciąż jeszcze może
się tlić uśpione, odrażające życie, i by bluzniercze ocalałe, koszmarne monstra
nie zapragnęły wypełznąć ze swych czarnych, cuchnących nor ku nowym,
jeszcze rozleglejszym podbojom. Danforth napomknął jedynie, iż to co ujrzał, a
co tak go przeraziło było straszliwym, plugawym mirażem. Zaklinał się, iż nie
miał on żadnego związku z sześcianami i jaskiniami ziejącymi w tyci',
przerazliwych, rożni zduiewających upiornym, melodyjnym echem, spowitych
mlecznobiałymi oparami mgieł, wydrążonych jak plaster miodu Górach
Szaleństwa, które pozostawiliśmy daleko za nimi. Był to jeden tylko,
demoniczny i ulotny obraz, widok trwający nie dłużej niż mgnienie oka -
dostrzeżony pośród skłębionych chmur przesuwających się po nieboskłonie -
obraz lego, co znajduje się poza łańcuchem fioletowych gór na zachodzie,
których Stare Istoty tak bardzo się lękały, i których unikały. Bardzo możliwe, że
wszystko to było jedynie osobliwym złudzeniem, zrodzonym wskutek
poprzednich napięć, podobnie jak ów rzeczywisty, choć niezrozumiały fantom
wymarłego, śródgórskiego miasta, jaki ujrzeliśmy w pobliżu obozu Lake'a,
poprzedniego dnia; dla Danfortha wizja ta była tak żywa, że jej wspomnienia
dręczą go po dziś dzień. Zdarza mu się również, aczkolwiek nader rzadko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]