[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oświadczył, \e potrzebuje dwudziestu tysięcy dolarów na nowe stroje. śe Messina będzie miała
największą orkiestrę w stanie. 1 taka orkiestra gra tu do dziś.
Integracja miała wielu przeciwników. Wielu białych myślało, \e to tylko przejściowe, \e kiedy sądy
zrobią swoje, wszystko wróci do normy, \e znowu nastaną czasy równości i segregacji. Ale powiem
wam jedno: jeśli jest segregacja, nie ma równości. W naszej dzielnicy często spekulowano, czy biali
trenerzy naprawdę zechcą wystawić czarnych zawodników. Było te\ wiele nacisków ze strony
białych, którzy chcieli, \eby w pierwszym składzie dru\yny grali wyłącznie biali. My trenowaliśmy
z Eddiem Rakiem przez trzy tygodnie i wiedzieliśmy ju\, jak będzie. Pierwszy mecz tamtego sezonu
graliśmy z Dakotą Północną. Tamci wystawili samych białych, chocia\ na ławce rezerwowych
siedziało piętnastu czarnych. Znaliśmy ich i wiedzieliśmy, \e umieją dobrze grać. Rake wystawił
najlepszych i bardzo szybko okazało się, \e ci z Dakoty popełnili błąd. To była rzez. Po pierwszej
połowie prowadziliśmy czterdzieści jeden do zera. Gdy rozpoczęła się druga, tamci wprowadzili
kilku czarnych i, muszę to uczciwie przyznać, trochę sobie odpuściliśmy. Sęk w tym, \e z trenerem
Rakiem nikt nie miał prawa sobie odpuścić. Jeśli przyłapał kogoś na obijaniu się, natychmiast
zdejmował go z boiska.
Rozniosła się wieść, \e Messina wystawia czarnych zawodników, i wkrótce w nasze ślady poszły
szkoły w całym stanie.
Eddie Rake był pierwszym białym, który na mnie wrzeszczał i który sprawił, \e ten wrzask
polubiłem. Gdy zrozumiałem, \e naprawdę nie obchodzi go kolor mojej skóry, zrozumiałem
równie\, \e pójdę za nim choćby w ogień. Nienawidził niesprawiedliwości. Poniewa\ nie był stąd,
patrzył na wszystko z innej perspektywy. Nikt nie miał prawa nikogo krzywdzić i jeśli tylko Coach
zwietrzył, \e coś jest nie tak, szykowała się tęga chryja. Mimo swej bezwzględności był
człowiekiem niezwykle wra\liwym na cierpienie innych. Gdy zostałem pastorem, zaanga\ował się w
nasz program pomocy najubo\szym. Otworzył drzwi swego domu dla dzieci porzuconych i
skrzywdzonych. Jako trener nie zarabiał du\o, ale nigdy nie odmówił, gdy trzeba było kogoś ubrać
czy nakarmić. Latem trenował naszą młodzie\. Jak to on, na pewno szukał wśród niej chłopców,
którymi mógłby się potem zająć. Organizował zawody w łowieniu ryb dla półsierot. I jak to on,
nigdy nie domagał się za to uznania.
Wielebny wypił łyk wody. Tłum obserwował ka\dy jego ruch. Tłum czekał.
- Gdy zwolniono go z pracy, często z nim rozmawiałem. Był przekonany, \e potraktowano go
niesprawiedliwie. Ale w miarę upływu lat chyba pogodził się z losem. Wiem, \e bardzo rozpaczał po
śmierci Scotty'ego Reardona. Dlatego jestem taki szczęśliwy, \e dziś rano spoczął tu\ obok niego.
Mo\e nadeszła ju\ pora poło\yć kres waśniom. To ironiczne, \e człowiek, który naniósł to miasto na
mapę, który tylu z nas zjednoczył, jest jednocześnie człowiekiem, który od dziesięciu lat tak bardzo
nas dzieli. Zakopmy topór wojenny, złó\my broń, zawrzyjmy pokój. Dla niego. Wszyscy jesteśmy
zjednoczeni w Chrystusie. A w tym cudownym małym miasteczku niechaj zjednoczy nas Eddie
Rake. Niech Bóg błogosławi naszego trenera. Niech Bóg błogosławi was.
Kwartet smyczkowy zagrał smutną balladę, która trwała dziesięć minut.
Rake nie byłby sobą, gdyby nie miał ostatniego słowa. Nie byłby sobą gdyby po raz ostatni nie
zmanipulował swoich zawodników.
Było oczywiste, \e w tym momencie Neely nie jest w stanie powiedzieć o nim złego słowa.
Ostatecznie Rake przeprosił go zza grobu. A teraz chciał, \eby Neely stanął przed całym miastem,
przyjął te przeprosiny i dodał kilka ciepłych słów od siebie.
Gdy dostał list od Miss Lili z wiadomością, \e ma wygłosić mowę pogrzebową zaklął i mruknął:
Dlaczego akurat ja?" Przecie\ z wieloma zawodnikami Rake był znacznie bli\ej ni\ z nim. Paul
podejrzewał, \e jest to jego sposób na zawarcie ostatecznego pokoju z nim i z graczami dru\yny z
osiemdziesiątego siódmego.
Tak czy inaczej, nie mógł odmówić. Paul powiedział, \e to po prostu nie wypada. Neely na to, \e
nigdy w \yciu tego nie robił, \e nigdy nie przemawiał ani do wielkiej, ani nawet do małej grupy
ludzi i \eby tego uniknąć, powa\nie się zastanawiał, czy nie zwiać nocą z miasta.
Ruszył powoli przejściem między krzesłami. Nogi miał cię\kie, lewe kolano bolało go bardziej ni\
zwykle. Ale nie kulał, wytrzymał. Wszedł na podium, nie utykając i stanął przed mównicą. Spojrzał
na tłum wpatrzonych w niego ludzi i omal nie zemdlał. Między liniami dwudziestego jarda widział
szeroki mur twarzy sięgający pięćdziesiątego rzędu trybun przeznaczonego dla kibiców gospodarzy.
Wszyscy wytę\ali wzrok, \eby podziwiać starego bohatera.
Nie próbując nawet walczyć, od razu uległ strachowi. Bał się i denerwował ju\ od rana, ale teraz
wpadł w przera\enie. Powoli rozło\ył kartki, jeszcze wolniej przeczytał słowa, które pisał, skreślał i
wielokrotnie przepisywał na nowo. Nie zwracaj uwagi na tłum, powtarzał sobie w duchu. Nie
mo\esz dać plamy. Ci ludzie pamiętają cię jako wspaniałego quarterbacka, a nie tchórza o łamiącym
się głosie.
- Nazywam się Neely Crenshaw - zdołał powiedzieć w miarę pewnie i normalnie. Znalazł miejsce na
ogrodzeniu wokół bie\ni, dokładnie naprzeciwko, tu\ nad głowami zawodników i tu\ pod
pierwszym rzędem ławek. Postanowił, \e będzie patrzył właśnie tam, \e za nic nie spojrzy w górę.
Usłyszawszy własny głos, trochę się uspokoił. - Grałem w dru\ynie Coacha Rake'a od roku
osiemdziesiątego czwartego do osiemdziesiątego siódmego.
Ponownie spojrzał na kartkę i przypomniały mu się jego słowa. Strachu nie da się uniknąć, ale strach
nie zawsze bywa zły. Opanuj go i wykorzystaj. Oczywiście chodziło mu o to, \eby zawodnik wypadł
z szatni na boisko i znokautował pierwszego napotkanego przeciwnika. Ale co po takiej radzie, gdy
trzeba było szukać kwiecistych słów?
Wbił wzrok w ogrodzenie, wzruszył ramionami i spróbował się uśmiechnąć.
- Posłuchajcie, nie jestem sędzią ani pastorem, nie umiem przemawiać do tłumów. Dlatego proszę
was o cierpliwość.
Wielbiący go kibice darowaliby mu absolutnie wszystko.
Mnąc kartkę, zaczął czytać.
- Po raz ostatni widziałem Eddiego Rake'a w osiemdziesiątym dziewiątym. Le\ałem w szpitalu,
kilka dni po operacji, i póznym wieczorem wślizgnął się ukradkiem do mojego pokoju. Przyszła
pielęgniarka i kazała mu wyjść. Było ju\ po godzinach odwiedzin. Powiedział jej bardzo dobitnie, \e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]