[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żywym stała się Warszawa dopiero po 1939 roku. Przedtem byliśmy normalnymi dziećmi,
normalnymi młodymi ludzmi, żyjącymi w normalnie wolnym kraju i sposobiącymi się do
pracy w nim. Byliśmy patriotycznie kształtowani, ale o tym nie mówiło się na co dzień.
Nikt nas też nie wychowywał na bohaterów; jeśli wielu z nas nimi się stało, to zostało
nam lo przez bieg wypadków narzucone.
24
Była też Warszawa ta moja miastem, w którym co trzeci mieszkaniec był %7łydem.
Znaczącymi punktami, obok kościołów, były w niektórych częściach miasta synagogi i
bóżnice. Było to jedyne wówczas miasto europejskie o tak znacznej liczbie mieszkańców
żydowskich.
Wyrastałem na granicy polskiej i żydowskiej części miasta. Niespełna 200 metrów od
naszego mieszkania na ul. Bielańskiej znajdowała się wielka warszawska synagoga na
Tłomackiem. Nie opodal biegła ulica Nalewki, znana %7łydom całego świata, centralna
ulica dzielnicy żydowskiej żydowsko-warszawski Broadway. Tu nie mieszkali w ogóle
nie-%7łydzi. Domy cztero, pięciopiętrowe miały po dwa, a nawet trzy podwórza
prawdziwe małe miasteczka z tysiącami ruchliwych %7łydów w chałatach. W szabas na
ulicach całkowita pustka, zupełnie jak dziś w Jerozolimie w Mea Shearim.
Kiedy pózniej, po latach przyjechałem do Jerozolimy, opadły mnie wspomnienia
żydowskiej Warszawy. Jest martwa, ale mam ją żywą przed oczami.
Innym obrazem pozostałym mi z dzieciństwa był znajdujący się też w pobliżu naszego
domu potężny budynek Centralnego Więzienia Zledczego przy ul. Daniłowiczowskiej. I
tak pobliskie synagoga i więzienie już w dzieciństwie odcisnęły się na moim życiu...
W tym okresie byliśmy już nieco lepiej sytuowani, mieliśmy służącą dziewczynę ze
wsi, która chodziła ze mną na spacery do parku. Ogród Saski lub Park Krasińskich leżały
też w pobliżu dzielnicy żydowskiej, często bawiłem się więc tam z żydowskimi dziećmi.
Najczęściej mówiły jidysz. I Jako dziecko rozumiałem ten język moich kolegów.
Jako mały chłopiec, w latach dwudziestych słyszałem I nieraz napomnienia: Bądz
grzeczny, bo przyjdzie zły bolszewik i cię zabierze". Tak więc nie Baba Jaga, nie dziad
ani diabeł, nie %7łyd, ale bolszewik był dla mnie uosobieniem wszelkiego zła na świecie,
bo jeśli nie byłbym grzeczny, przyszedłby i zabrał mnie! Tak przestrzegała mnie nasza
służąca, prosta dziewczyna, dla niej bolszewicy byli okropni nie tylko nie byli
katolikami, ale w ogóle bezbożnikami!
Matka moja była tradycyjną katoliczką. Nie wiem, czy była głęboko wierząca, ale
przywiązywała wielką wagę do praktyk religijnych. Czuwała nad tym, abym wieczorem
odmówił pacierz, w niedzielę chodziłem zawsze z moją matką na Mszę Zw. Sądzę
również, że to jej religijne przekonania zadecydowały, że posłany zostałem do prywatnej
szkoły katolickiej, gimnazjum Zw. Stanisława Kostki.
Szkoła ta dała mi solidne podstawy wykształcenia humanistycznego i poczucie związku z
chrześcijańską kulturą zachodnioeuropejską. Maturę pisałem na temat Minny von
Barnhelm Lessinga. Wszystkie najważniejsze dzieła klasyków czytaliśmy w oryginale:
wielkie imiona literatury niemieckiej Goethe, Schiller, Lessing czy Heine, to nie były
dla nas puste słowa. Nasz nauczyciel niemieckiego był zamiłowany w kulturze
niemieckiej. Rozstrzelało go SS w sierpniu 1944 roku...
Oczywiście mieliśmy wiedzę i świadomość negatywnych stron w historii stosunków
polsko-niemieckich, zaborczych tendencji naszego zachodniego sąsiada. Byliśmy
wychowani na Krzyżakach Sienkiewicza, a nasi nauczyciele mieli nawet jeszcze w
zupełnie żywym osobistym doświadczeniu prześladowania polskości w zaborze pruskim.
Z bólem też obserwowaliśmy położenie polskiej mniejszości na Warmii r/.y na
Opolszczyznie. Gdańsk uważaliśmy za miasto historycznie, politycznie i gospodarczo
25
związane z Polską, ale nie budziło naszego sprzeciwu, iż pozostaje ono wolnym miastem
ta tradycja samorządności datowała się przecież od czasów hanzeatyckich. Aż do lat
trzydziestych (po początkowej dramatycznej walce plebiscytowej i powstaniach śląskich
ale tych wydarzeń nasze pokolenie nie przeżywało jeszcze osobiście, wchodziły one
w zakres naszej wiedzy, nie doświadczenia) problem współżycia polsko-niemieckiego dla
nas, wyrastającego młodego pokolenia, nie był zbyt wielkim obciążeniem. Czytałem
niemiecką prasę i niemieckie książki. Dopiero po Anschlussie Austrii w 1938 r. zaczęto
bojkotować prasę niemiecką, choć dalej można ją było nabyć, aż do mowy Hitlera w dniu
28 kwietnia 1939 r. Dojrzalsi z nas obserwowali z niepokojem zachodzące w Niemczech
zjawiska. Ale to były sprawy niewyobrażalnej na razie nie tylko dla nas przyszłości.
Zwieża przeszłość rzutowała i wytwarzała resentymenty inaczej nakierowane. Po pokoju
wersalskim straciliśmy wiele, ale głównie na wschodzie. Tysiące rodzin na domiar w
strasznych warunkach rewolucyjnych musiało opuścić swoje ojczyste ziemie Kijów,
Mińsk, obszary Ukrainy i Białorusi, które przez długie wieki, aż do rozbiorów, a więc
gwałtu zadanego naszemu państwu, pozostawały w obrębie Rzeczypospolitej. Mówiono
więc wówczas raczej o tych ziemiach na wschodzie niż o granicy na zachodzie. To
zwykłe zjawisko psychologiczne związane z wielkimi, niedobrowolnymi migracjami, wcale
niekoniecznie związane z tendencjami rewindykacyjnymi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]