[ Pobierz całość w formacie PDF ]

łojowa świeca, którą Hilda zapaliła wbrew wyraznemu zakazowi pani Lw. Hannah przyjrzała się
uważnie biednej dziewczynie. Nie płakała, ale na jej wychudłej twarzy malował się smutek i cier-
pienie. Jedyne, co zdradzało, że w tej żałosnej postaci tli się życie, to dłonie, które gładziły
delikatnie dziecko.
- Jutro mi ją zabiorą. Godziny umykają... - odezwała się słabym, bezbarwnym głosem. -
Nigdy więcej nie zobaczę mojej maleńkiej.
Hannah nie wiedziała, jak ją pocieszyć. Podeszła bliżej i zamiast słów, pogłaskała Hildę po
ramieniu. Stała tak przez chwilę i patrzyła na śpiące dziecko.
- Będziemy się modlić, żeby twoje maleństwo trafiło do dobrego domu i żeby Bóg nad nią
czuwał.
- Ona nigdy nie urośnie. Ani na wsi, ani w zagrodzie Viken, w ogóle nigdzie.
- Co ty mówisz? Skąd możesz to wiedzieć? - zapytała Hannah z przerażeniem w oczach.
- Wiesz, jak nazywają tę kobietę, która ma zabrać moją córeczkę? Fabrykantką aniołków.
Szept Hildy brzmiał niczym posłanie śmierci.
- O czym ty mówisz?
W pomieszczeniu powiało nagle chłodem, a Hannah ciarki przeszły po plecach.
Usiłowała otrząsnąć się z niemiłego wrażenia, jakie wywarło na niej to określenie.
Czuła, że powinna dodać odwagi nieszczęśliwej matce.
- Dziecko na pewno trafi do dobrej rodziny... Nie wolno nam tracić wiary i nadziei. Wiesz,
gdzie znajduje się Viken?
- Dzień drogi stąd w stronę Eidsvoll. Ale nie wiem na pewno, tak mi się tylko zdaje.
- W takim razie będziesz mogła odwiedzić dziecko! Przecież do Eidsvoll jezdzi teraz pociąg
i podróż zajmuje o wiele mniej czasu niż powozem.
- Och, Hannah, o czym ty mówisz? Dziecko jest stracone, gdziekolwiek znajduje się to
Viken!
- Postaram się dowiedzieć, gdzie to jest, przynajmniej to musimy ustalić.
- Dobrze, Hannah, ale wątpię, czy zdoła mnie to pocieszyć.
Hannah postanowiła spróbować, ale teraz musiała się zabrać do pracy, by pani Lw nie
nabrała podejrzeń. Przed południem powinna uporać się ze zniesieniem wszystkich krzeseł ze
strychu do galerii. Zostawiła uchylone drzwi, by światło z okien dachowych w korytarzu wpadało
do pokoiku Hildy.
Gdy Hannah dzwigała po schodach krzesło, pomyślała z gniewem, że to by było
odpowiednie zajęcie dla rozpieszczonego Freda, który z braku obowiązków wciąż drażnił służące i
wypowiadał bezczelne uwagi na temat jedzenia i porządków. Hannah nauczyła się trzymać język za
zębami, gdy w pobliżu byli rodzice Freda, kiedy jednak była pewna, że nikt nie słyszy, potrafiła mu
się postawić i przywołać go do porządku, tak że uciekał jak pies z podkulonym ogonem. Tyle że
potem musiała uważać, bo zwykle Fred wymyślał jakąś zemstę, na przykład podrzucał martwego
ptaka do jej pokoju, dżdżownicę do łóżka, rozlewał kwaśną polewkę na podłodze. Ale na szczęście
na niej nie robiło to większego wrażenia.
- Co tak dzwigasz, Hannah?
Dziewczyna drgnęła i spojrzała w dół. Przed galerią stał pan Lw i z rękami w kieszeniach
przyglądał jej się uważnie.
- Jeszcze mi zostało czternaście krzeseł do zniesienia ze strychu.
- Pomogę ci, bo jeśli będziesz nosić po jednym, do końca dnia się z tym nie uporasz.
Hannah speszona przeszła przez drzwi, które jej otworzył pan Lw, i postawiła krzesło tuż
przy wejściu. Po raz pierwszy się zdarzyło, że pan domu w czymś jej pomógł, więc rozpromieniła
się z wdzięczności.
- Bardzo miło z pana strony, ale ja sama pójdę...
- Nie, nie musisz. Wiem, gdzie stoją krzesła, ich zniesienie nie zajmie mi wiele czasu. Stań
tu, będziesz je ode mnie odbierała.
Pan Lw będzie musiał przejść obok pokoiku Hildy, pomyślała, gdy zniknął na schodach, i
zapalił się w niej płomyk nadziei.
Na poddaszu pan Lw musiał się pochylić, by nie zahaczyć głową o dach. Bardzo rzadko tu
bywał, prawdę mówiąc nie pamiętał, kiedy był ostatnio. To Charlotte była odpowiedzialna za
prowadzenie domu i służące. Duchota i panujące tu ciemności poraziły go. Doprawdy, służące
mieszkają niezbyt przytulnie, choć może w porównaniu z warunkami w innych domach, nie jest tu
tak zle.
Aksel pospiesznie minął pozamykane drzwi i skierował się na koniec strychu, gdzie
trzymali zapasowe krzesła.
Dziewczęta mają dach nad głową, wyżywienie i wolne dni, próbował uciszyć wyrzuty
sumienia. Charlotte zapewne wie, co robi.
Nagle zatrzymał się i wytężył słuch. Drzwi, które minął, były uchylone i stamtąd dolatywało
cichutkie popłakiwanie. A więc to tu mieszka służąca, która właśnie urodziła dziecko!
Aksel Lw cofnął się o parę kroków i z czystej ciekawości pchnął drzwi. Na stole migotał
płomyk wypalonej do połowy łojowej świecy, który nie dawał wiele światła, a ponieważ w
pomieszczeniu nie było okna, mężczyzna dopiero po chwili dostrzegł siedzącą na łóżku postać.
Ciarki go przeszły, kiedy ujrzał dziecko ssące łapczywie białą pierś Hildy.
Macierzyństwo. Harmonia. Więzy krwi. %7łycie.
Wszystkie te myśli przetoczyły się lawiną przez głowę pana domu i wprawiły go w
oszołomienie.
- Przepraszam, ale było tak ciemno - tłumaczyła się Hilda, przypuszczając, że pan Lw
rozgniewa się na nią z powodu zapalonej świecy.
- Dobrze, że trochę tu wam jaśniej. - Aksel odchrząknął, bo w gardle całkiem mu zaschło. -
Wszystko dobrze z maleństwem?
- Tak, córeczka jest zdrowa - odpowiedziała Hilda i głos jej zadrżał, z obawy, że pan Lw
zaraz ją zruga. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl