[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie ma tam nic.
Skinął głową.
- To tak samo jak z kimś, kto stracił nogę i wydaje mu się, że nadal czuje swą stopę. Ciało
to zabawne urządzenie, a umysł jest jeszcze znacznie zabawniejszy. - Osuszył swoją szklankę
i spojrzał jej w oczy. - Teraz, kiedy już zadarłem dla ciebie z Andrewsem w sprawie kremacji,
co zaszkodziło moim i tak już dalekim od doskonałości stosunkom z tym dobrym
człowiekiem, a także zapoznałem cię pobieżnie z nudną jak flaki z olejem historią Fury 361,
może zechcesz mi powiedzieć, czego szukałaś w ciele tej dziewczynki? I dlaczego trzeba było
skremować ciała?
Zaczęła mu odpowiadać, lecz przerwał jej ruchem uniesionej dłoni.
- Tylko proszę nie opowiadać mi o paskudnych zarazkach. Andrews miał rację. Chłodnia
wystarczyłaby, by je unieszkodliwić. Dla ciebie to było jednak za mało. Chcę się dowiedzieć
dlaczego.
Skinęła głową, odstawiła kubek i zwróciła się w jego stronę.
- Najpierw muszę się dowiedzieć czegoś innego.
Wzruszył ramionami.
- Słucham.
- Czy wydaję ci się atrakcyjna?
Przymrużył oczy. W chwili, gdy zastanawiał się, jak na to odpowiedzieć, usłyszał swój
własny głos, jak gdyby jego wargi i język postanowiły nagle działać niezależnie od mózgu, co,
stwierdził lekko zdumiony, wcale nie musiało być złe.
- Pod jakim względem?
- Pod takim.
Wszechświat był, najwyrazniej, wciąż pełen cudów, nawet jeśli nigdy nie rozstępujące się
chmury Fioriny zasłaniały je przed wzrokiem.
- Jesteś raczej bezpośrednia. Ponieważ mówisz do kogoś, kto, jak już ci wspomniałem,
jest dotknięty upodobaniem do samotności, wydaje mi się to cokolwiek zbijające z tropu.
- Przepraszam. Inaczej nie potrafię się zachowywać. Spędziłam w kosmosie długi czas.
- Tak - szepnął. - Ja też.
- Nie mam czasu na podchody. Nie mam czasu na wiele rzeczy, oprócz tych, które są
naprawdę ważne. Tego musiałam się nauczyć.
Napełnił ponownie oba kubki, uniósł swój własny i zakręcił nim, przyglądając się nic nie
wyjaśniającym wirom, które pojawiły się w płynie.
Aopaty wentylatora miały długość wzrostu postawnego mężczyzny. Dzięki temu mogły
zasysać powietrze z powierzchni planety i kierować je w dół, ku kondensatorom, które
oczyszczały, filtrowały i pozbawiały szkodliwych domieszek pełną pyłu atmosferę Fioriny,
zanim skierowały wynik swej pracy do szybów i budowli. Mimo to efekt nie był doskonały.
Atmosfera Fioriny była po prostu zbyt brudna.
Wentylatorów było dziesięć - po jednym na każdy szyb. Osiem milczało. Ostatnie dwa
huczały połową obrotów, dostarczając powietrze do zachodniego kwadrantu kompleksu.
Murphy podśpiewywał sobie przez maskę oddechową, która pokrywała jego nos i usta,
odfiltrowując pochodzące ż powierzchni cząsteczki, zanim zostały one wessane przez
wentylator. Na ścianach kanałów często gromadziły się osady węgla. Wypalał je laserem i
obserwował, jak wentylator wciąga je spod jego stóp i kieruje ku filtrom. Nie była to najlepsza
robota, jaką mogłeś tu dostać, nie była też jednak najgorsza. Wykonywał ją najlepiej, jak
potracił, bez pośpiechu. Nie dlatego, że go to choć trochę obchodziło lub że spodziewał się
rychłego przybycia inspektorów Towarzystwa, lecz dlatego, że gdy tylko skończy z kanałami,
dadzą mu do roboty coś innego, mógł więc równie dobrze oczyścić je jak najdokładniej i w
ten sposób zabić jak najwięcej czasu.
Zpiewał fałszywie, lecz z entuzjazmem.
Nagle przerwał. We wnęce po jego lewej stronie nagromadziła się duża ilość osadu. Tak
to już było z tymi cholernymi składowiskami. Zawsze osadzały się w nich wielkie stosy
odpadków, które przedostały się przez filtry powierzchniowe. Uklęknął i sięgnął przed siebie
trzonkiem miotły, by wyciągnąć przedmiot. Dawał się ruszyć z łatwością, zupełnie nie
przypominając kupy mulistego węgla.
Przedmiot był płaski i giętki. Z początku pomyślał, że jest to stary mundur, gdy jednak
znalazł się w głównym kanale, ujrzał, że jest to skóra jakiegoś zwierzęcia. Ciemna i lśniąca.
Przypominała raczej folię metalową niż część ciała. Jakiś dziwaczny materiał.
Gdy ją rozciągnął na podłodze, dostrzegł, że była wystarczająco wielka, by pomieścić
dwóch ludzi albo młodego cielaka. Co u diabła...?
Nagle zrozumiał. Na Fiorinie żyło kilka gatunków wielkich miejscowych zwierząt:
nieszczęsne, pełzające po ziemi prymitywne stwory o słabo rozwiniętych systemach
nerwowych i zwolnionym czasie reakcji. Niewątpliwie jedno z nich wlazło w jakiś sposób do
otworu zasysacza powietrza i, niezdolne się wydostać, zginęło z braku pożywienia i wody.
Nie potrafiło wejść po drabinach, a huczący wentylator stanowił barierę nie do przebycia.
Dzgnął miotłą pustą skórę. Ta wysuszona powłoka stanowiła wszystko, co pozostało z pe-
chowego gościa. Nie potrafił odgadnąć, jak długo leżała we wnęce, mijana i nie zauważona.
Wyglądała jednak zbyt świeżo, by mogła zawierać stare, dawno wyschnięte ciało. Wszy,
przypomniał sobie. Wszy szybko się załatwią z każdym mięsem, które znajdą na drodze. To
ciekawe. Nie wiedział, że jedzą też kości.
A może tam nie było żadnych kości. Może to był... jak to się nazywa? Aha, bezkręgowiec.
Coś, co nie ma kości. Czy na Fiorinie żyły i takie stworzenia? Będzie musiał to sprawdzić,
albo, jeszcze lepiej, zapytać Clemensa. Medyk powinien wiedzieć. Zwinie skórę i zaniesie ją
do ambulatorium. Może zrobił jakieś odkrycie, znalazł skórę nie znanego dotąd zwierzęcia.
To by dobrze wyglądało w jego aktach.
Tymczasem jednak nie posuwał się naprzód z pracą. Odwrócił się i wypalił dwie grudy
osadu spoczywające w dolnej prawej krzywiznie kanału. W tej właśnie chwili usłyszał hałas.
Zmarszczywszy brwi wyłączył i zabezpieczył laser, po czym odwrócił się, by spojrzeć za
siebie. Już niemal uznał, że był to tylko wytwór wyobrazni, gdy usłyszał po raz drugi jakiś
mokry, chlupoczący dzwięk.
Kilka metrów dalej w kanale znajdowała się trochę większa wnęka, w której niegdyś
składowano zapasy i narzędzia. Powinna być teraz pusta. Oczyszczono ją - zapasy
przeniesiono w inne miejsce, a narzędzia zabrał opuszczający planetę personel techniczny.
Jednakże w miarę jak się zbliżał, bulgoczący odgłos stawał się coraz głośniejszy.
Musiał się schylić, by zajrzeć do środka. %7łałując, że nie ma latarki, zmrużył oczy w
odbitym blasku padającym z kanału. Coś tam się ruszało, niewyrazny kształt w ciemności.
Stworzenie, które zgubiło skórę? Jeśli tak było i jeśli zdoła schwytać je żywcem, był pewien,
że Towarzystwo udzieli mu oficjalnej pochwały. Może jego nieprzewidziany wkład w
dogorywającą fiorińską naukę będzie wart parę miesięcy jego wyroku.
Oczy przyzwyczaiły się do słabego oświetlenia. Widział teraz wyrazniej. Dostrzegł głowę
osadzoną na szyi. Stworzenie wyczuło jego obecność i zwróciło się ku niemu.
Zamarł, niezdolny się poruszyć. Wybałuszył oczy.
Płyn wytrysnął nagle zwartym, skoncentrowanym strumieniem z paszczy bezkształtnego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl